Impresje biblijne
11. Gdzie znajduje się niebo?
10. "Nieustannie się módlcie!"
10. "Nieustannie się módlcie!"
9. "Przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca."
8. Najważniejsze orędzie Maryi
7. Grzeszny czy święty?
6. Chrystus tak, Kościół nie?
5. Jezus a kobiety
8. Najważniejsze orędzie Maryi
7. Grzeszny czy święty?
6. Chrystus tak, Kościół nie?
5. Jezus a kobiety
4. Wszyscy jesteśmy kłamcami.
3. Naprawdę zmartwychwstał.
2. Czy Duch Święty był obecny na Soborze Watykańskim II?
1. Słowo Boże o wolności
11. Gdzie znajduje się niebo?
Rozmawiałem
sobie niedawno z przyjaciółmi na temat „nieba”, w którym znajdziemy się po
śmierci; a konkretnie, próbowaliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie: „Gdzie niebo
to się znajduje?” Wbrew pozorom, odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta!
Nie udziela nam jej Katechizm Kościoła Katolickiego, a teologowie formułują różne
tezy. Najbardziej popularną i od wieków obecną w naszej świadomości jest teza,
że niebo znajduje się „u góry”, piekło natomiast „na dole”. Potwierdzeniem tej
tezy wydaje się być opisana w Dziejach Apostolskich scena „wniebowstąpienia”
Jezusa: „Po tych słowach uniósł się w
ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu.” (Dz 1,9) Ale czy
pisząc ten tekst, autor natchniony nie dostosował się po prostu do powszechnie
panujących w tym temacie wyobrażeń? A może Chrystus „znikł im z oczu” a nie
„uniósł się w górę”? Bo gdzieżby ta „góra” miałaby być? Sprawa komplikuje się
jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że ziemia jest okrągła! Okrągła
jest też atmosfera wokół ziemi (i sfera poza atmosferą), dla niektórych „góra”
jest więc „dołem” i odwrotnie.
Dla
mnie osobiście najbardziej przekonującą tezą jest stwierdzenie, że „niebo”,
czyli miejsce, w którym przebywają zbawieni, znajduję się nie gdzie indziej,
jak właśnie tutaj! Że mieszkańcy „nieba” żyją tu, gdzie my, żyją wśród nas,
lecz w innym „wymiarze”. Potwierdzeniem tej tezy jest według mnie następujący
fragment Ewangelii św. Mateusza: „A
synowie Królestwa wyrzuceni zostaną na zewnątrz – w ciemność, tam będzie płacz
i zgrzytanie zębów”. (Mt 8,12) Tak więc potępieni umieszczeni zostaną „na zewnątrz” rzeczywistości, nad którą
panuje Bóg; rzeczywistości, która składa się z dwóch „wymiarów”: świata
materialnego (w którym żyjemy teraz) i duchowego, czyli tak zwanego „nieba”, do
którego (jeśli w ciągu życia w ciele, nie podejmiemy innej decyzji) przeniesiemy się po śmierci. Tak na marginesie: gdyby niebo było gdzieś "u góry", byłoby "na zewnątrz"! A przecież "na zewnątrz" jest piekło!
O
koegzystencji, o współistnieniu obok siebie tych dwóch „światów”: świata
materialnego i niematerialnego, świadczą też według mnie (i nie tylko według
mnie) liczne przypadki kontaktów między mieszkańcami jednego i drugiego
„wymiaru”. Oczywiście wszystkie te kontakty (te prawdziwe, bo są
przecież przypadki ułudy lub zwykłego oszustwa) mają miejsce za zgodą, za
przyzwoleniem Boga, dla którego „nie ma nic
niemożliwego”. (Por. Łk 1,37)
10. "Nieustannie się módlcie!"
Pojawia się ostatnio w Internecie coraz
więcej wpisów w rodzaju:
„Odmów tę modlitwę, a zobaczysz, że za
dziewięć dni zaczną się dziać w twoim życiu cuda.”
„Odmawiaj tę modlitwę codziennie
wieczorem, a będziesz spał spokojnie.”
„Modlitwa ta ma ogromną moc! Odmawiaj ją
regularnie, a zobaczysz, jak bardzo zmieni się twoje życie!”
Co to ma być?! Religia to nie magia a
modlitwa to nie zaklęcie, po wypowiedzeniu którego Pan Bóg, jak jakiś
czarodziej, natychmiast spełni nasze życzenie.
Czym jest modlitwa i jak należy się
modlić? Odpowiada nam na to pytanie Pismo święte: „Nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka bowiem
jest wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was.” (1Tes 5,17-18) „Jak to
nieustannie?” – zapyta ktoś – „Przecież przez większość dnia wykonuję różne
ważne czynności życiowe i zawodowe, nie mogę się w tym czasie modlić!” Ten
„ktoś” uważa bowiem, że modlitwa to „klepanie” wyuczonych na pamięć tekstów i
to koniecznie w pozycji klęczącej, ze złożonymi pobożnie rączkami. Ale to nieprawda!
„Nieustannie się módlcie!” – woła
św. Paweł. „Nieustannie”, czyli w
każdym momencie życia, w każdej sytuacji, bez względu na to, co robimy! Tak
więc modlitwa, to nie recytowanie tekstów, to nieustanny kontakt z Bogiem, to
nieustanna z Nim więź, która powoduje, że nigdy nie jesteśmy sami, że nigdy nie
zaznamy strachu, bo zawsze słyszeć będziemy spokojny, kojący głos Pana: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!” (Mk
6,50)
Czy można „bez przerwy” myśleć o kimś,
kogo się bardzo kocha? Oczywiście, że można! Czy możemy mieć „nieustanny”
kontakt z Bogiem, którego kochamy i który, jak mówi św. Paweł: „Z tymi, którzy Go miłują, we wszystkim
współdziała dla ich dobra”? (Por Rz 8,28) Oczywiście, że tak!
Warto też zwrócić baczną uwagę na dalszy
ciąg fragmentu Listu do Tesaloniczan, w którym czytamy: „W każdym położeniu dziękujcie, taka bowiem jest wola Boża w Jezusie
Chrystusie względem was.” Z fragmentu tego wynika, że bez względu na nasze
życiowe położenie, na sytuację, w jakiej się znajdujemy, powinniśmy dziękować
Bogu za wszystko, bo „taka jest Jego wola względem nas”, bo On,
jeśli Go naprawdę kochamy, „we wszystkim
współdziała dla naszego dobra”, czyli bardzo dobrze zna nasze potrzeby i lepiej
wie od nas, co jest dla nas lepsze, a co gorsze. Powiedział, że „wszystkie włosy na naszej głowie są
policzone.” (Mt 10,30)
Pozwólcie, że przytoczę jeszcze jeden
fragment z Pisma świętego, a dedykuję go tym, którzy mają pretensje do Boga o to,
że nie wysłuchuje ich modlitw: „Modlicie
się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o
zaspokojenie swoich rządz. Cudzołożnicy! Czy nie wie cie, że przyjaźń ze
światem, jest nieprzyjaźnią z Bogiem?” (Jk 4,3-4)
To tak do przemyślenia.
I jeszcze jedno: jeśli jest modlitwa,
która ma rzeczywiście niezwykłą moc, to z pewnością jest nią modlitwa, której
nauczył nas sam Jezus Chrystus, a rozpoczyna się ona słowami: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie …” Jeśli
ktoś uważa, że wymyślił modlitwę lepszą i bardziej skuteczną od tej, którą
wymyślił sam Syn Boży, grzeszy pychą! I to jaką!
9. "Przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca."
Natrafiłem ostatnio w Internecie na wypowiedź
pewnego „uczonego w Piśmie”, który twierdził, że pierwsi chrześcijanie nie
mieli świadomości rzeczywistej obecności Jezusa Chrystusa w Eucharystii, że
„łamanie chleba” było traktowane wówczas jak symbol, jak pamiątka sprawowanej
przez Jezusa Ostatniej Wieczerzy i że dopiero w późniejszym okresie czasu Kościół
„uchwalił”, że „w Najświętszym Sakramencie
Eucharystii są zawarte prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i
Krew wraz z duszą i Bóstwem Pana Naszego Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus
(…) Bóg i człowiek.” (KKK 1374)
Zajrzyjmy do Pisma świętego, a w
szczególności do I Listu św. Pawła do Koryntian, w którym czytamy: „Tak więc, gdy się zbieracie, nie ma u was
spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do
własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi
nietrzeźwy. Czyż nie macie domów, aby tam jeść i pić? Czyż chcecie znieważać
Boże zgromadzenie i zawstydzać tych, którzy nic nie mają?” (1Kor 11,20-22)
Święty Paweł zwraca w tym Liście uwagę chrześcijanom z Koryntu, że nie
rozumieją, na czym tak naprawdę polega Wieczerza Pańska, że schodzą się tylko
po to, aby się najeść i napić, przez co „znieważają
Boże zgromadzenie”. Przypomina im słowa Jezusa Chrystusa, który podczas
Ostatniej Wieczerzy „wziął chleb i
dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: „To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie
to na moją pamiątkę.” Podobnie skończywszy wieczerzę, wziął kielich mówiąc:
„Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić
będziecie, na moją pamiątkę.” (1Kor 11,23-25) Święty Paweł tłumaczy
Koryntianom, że wszyscy ci, którzy biorą udział w „Bożym zgromadzeniu”, powinni
mieć cały czas na uwadze powyższe słowa Jezusa Chrystusa; powinni mieć pełną
świadomość tego, że to, co spożywają i piją, nie jest już zwykłym chlebem i
zwykłym winem, że spożywają prawdziwe Ciało i prawdziwą Krew Pana! „Kto spożywa chleb i pije kielich Pański
niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek
baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto
bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i
pije.” (1Kor 11,29) „Nie zważając na Ciało Pańskie”, czyli biorąc
udział w Wieczerzy Pańskiej, nie zwracając uwagi na fakt, że spożywa prawdziwe
Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, który przecież wyraźnie powiedział: - „Jam jest chleb żywy, który zstąpił z
nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam,
jest moje Ciało za życie świata.” (J 6,51) Święty Paweł nie tylko wyjaśnia
Koryntianom istotę Eucharystii, ale też ostrzega ich przed konsekwencjami
niewłaściwego Jej traktowania; mówi o „wyroku”
dla tych, którzy biorą udział w Wieczerzy Pańskiej „nie zważając na Ciało Pańskie.” Tak więc od samego początku Kościół
traktował Eucharystię tak, jak traktuje Ją obecnie. Od samego początku
chrześcijanie „trwali w nauce Apostołów
i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. (…) Łamiąc chleb po
domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca.” (Dz 2,42-46)[i]
Chociaż, jak wynika z Listu św. Pawła do Koryntian, niektórym chrześcijanom
trzeba było niestety wielokrotnie tłumaczyć „w czym rzecz” i cierpliwie
naprowadzać ich na właściwą drogę. Ci natomiast, którzy w pełni zdawali sobie
sprawę z tego „w czym rzecz”, „przyjmowali
posiłek z radością i prostotą serca.”
8. Najważniejsze orędzie Maryi
Przeczytałem
ostatnio na facebooku tekst zatytułowany: „Najważniejsze orędzie Maryi”. Autor
cytował w nim fragment jednego ze znanych objawień prywatnych. Nie neguję
ogromnej wagi przytaczanych w poście słów Matki Najświętszej, najważniejszego
jednak orędzia Matki Jezusa szukałbym nie w objawieniach prywatnych, które, jak
mówi katechizm, „nie należą do depozytu wiary” (KKK 133), lecz w najważniejszym
w historii ludzkości Objawieniu zawartym w Piśmie świętym; konkretnie w
wydarzeniu, które miało miejsce pewnego pięknego dnia w Kanie Galilejskiej. (J
2,1-11) Przypomnijmy sobie to wydarzenie: na wesele, które miało miejsce w
miejscowości Kana Galilejska, zaproszono Maryję; należała z pewnością do
rodziny młodej. Józef raczej już nie żył, a Jezusa, który nie był jeszcze wtedy
znanym nauczycielem i „uzdrowicielem”, zaproszono (wraz z uczniami) ze względu
na Jego Matkę. W pewnym momencie zabrakło wina. Nie znamy przyczyn tej
„wpadki”, nie mniej gospodarz wesela (lub starosta weselny) poinformował o tym
fakcie Maryję. Dlaczego właśnie Ją? Musiała mieć w rodzinie duży autorytet,
skoro dopuszczono Ją do tej „tajemnicy”. Co więcej, ten, którą Ją informował o
tym niezwykle przykrym i wstydliwym fakcie, musiał liczyć na jej pomoc; na to,
że kto jak kto, ale Maryja coś z pewnością wymyśli. Maryja dobrze wie, kim tak
naprawdę jest Jej Syn, informuje Go więc: „Nie
mają już wina.” W tej lakonicznej informacji kryje się prośba: „Zrób coś
Synu, nie możemy przecież dopuścić, żeby nasza rodzina okryła się takim
wstydem!” Zauważmy, że cud w Kanie jest pierwszym cudem Jezusa; tak
przynajmniej pisze Ewangelista. Skąd w takim razie w umyśle Maryi przypuszczenie,
że Jezus dokona jakiegoś cudu? No bo
przecież w sytuacji, jak się zdarzyła, tylko cud mógł Gospodarzom wesela pomóc.
Czyżby apokryfy mówiły prawdę o cudach, jakie Syn Boży już we wczesnym
dzieciństwie czynił? Jezus odpowiada jednak: „Czyż to moja lub Twoja sprawa Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła
godzina moja?” Odpowiedź Jezusa różnie jest tłumaczona przez biblistów i
teologów, jedno jest jednak pewne: ma wyraźne znamiona odmowy! Maryja nie
przejmuje się tym jednak zbytnio. Mówi służącym: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.” Ze słów tych wynika, że
nadal jest pewna, iż Jezus i tak spełni Jej prośbę; nie wie jeszcze jak, ale na
pewno spełni! Nie ma innej możliwości! I rzeczywiście: Jezus wydaje po chwili
służącym polecenie: „Napełnijcie stągwie
wodą.” Służący nie byli robotami, lecz ludźmi; w normalnych warunkach każdy człowiek pomyślałby: „Po co?” Oni
jednak wykonują to – wydawałoby się – bezsensowne polecenie bez szemrania!
Dlaczego? Dla nas, z perspektywy czasu, sprawa jest całkiem jasna! Wiemy
przecież kim jest Jezus, wiemy też, co się dalej stanie. Oni nic nie wiedzieli!
Jak wielkie musieli mieć zaufanie do Maryi, do Jezusa, skoro bez zastanowienia
wykonują to polecenie. Za pierwszym następuje drugie: równie, a może jeszcze
bardziej „bezsensowne”: „Zaczerpnijcie
teraz i zanieście staroście weselnemu.” Co zrobili służący? Po prostu
zanieśli! Zanieśli i zobaczyli, jak starosta weselny zachwyca się smakiem „wody, która stała się winem”.
Gdzie to najważniejsze, skierowane do
nas współczesnych, orędzie Maryi? Zawiera się w słowach: „Zróbcie wszystko, cokolwiek (Mój Syn) wam powie!” To znaczy co? – zapyta ktoś. Wszystko! Wszystko co nam
nakazał czynić chodząc po tej ziemi dwa tysiące lat temu!
Wnioski, jakie płyną dla nas z tego
wydarzenia?
Po pierwsze: Możemy śmiało zwracać się
do Maryi z każdą, najbłahszą nawet prośbą, bo Jezus „nie potrafi” niczego Matce
swojej odmówić i jak uczy nas Kana, spełni każdą Jej prośbę, każde Jej
życzenie.
Po drugie: Prosząc Maryję o
wstawiennictwo, musimy za każdym razem brać pod uwagę słowa, które Maryja kieruje
do nas: „Zróbcie wszystko, cokolwiek Mój
Syn wam powie.” A biorąc pod uwagę dwa tysiące lat, które od tamtego czasu
minęły, słowa te brzmią: „Zróbcie
wszystko, cokolwiek Mój Syn wam powiedział.” Czy cud w Kanie wydarzyłby
się, gdyby służący nie zrobili tego, co im Jezus powiedział? Oczywiście, że
nie! Nie dziwmy się więc, że zdarza się, iż prosimy Maryję o wstawiennictwo,
modlimy się o coś, a nie otrzymujemy tego. Może nie wykonujemy poleceń Jezusa,
nie przestrzegamy jego przykazań, nie żyjemy według „wytycznych”, jakie nam
pozostawił, nie robimy wszystkiego, co nam, powiedział?
Po trzecie: Czy cud w Kanie wydarzyłby
się, gdyby ani gospodarz wesela, ani służba nie mieli bezgranicznego zaufania
do Maryi i do Jej Syna Jezusa? Oczywiście, że nie! Bezgraniczne, dziecięce
wręcz zaufanie jest istotą prawdziwej wiary, istotą skutecznej modlitwy.
7. Grzeszny czy święty?
Pod
adresem Kościoła Katolickiego pada ostatnio wiele złych słów. Wypowiadają je
najczęściej ci, którzy nie są już Jego członkami i opinia ich jest bardzo
stronnicza a nawet tendencyjna, bo wyrażając ją, zmierzają do wytłumaczenia się
ze zła, które opanowało ich dusze. Nie znaczy to, że w krytyce tej nie ma krzty
prawdy! Oczywiście, że jest, ale na pytanie: „Kościół jest grzeszny czy
święty?” odpowiem: Kościół jest święty świętością swojej Głowy – Chrystusa, „grzeszny”
natomiast grzesznością swoich członków, którzy podobni są do tej kobiety z
Ewangelii św. Łukasza, „która prowadziła
w mieście życie grzeszne, a dowiedziawszy się, że jest gościem (Jezus) w domu faryzeusza, przyniosła flakonik
alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła oblewać
Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i
namaszczała je olejkiem.” (Łk 7,37-38) Dlaczego to zrobiła? Dlaczego weszła
nieproszona do domu faryzeusza, który wydawał akurat ucztę i nie bacząc na to,
co powie gospodarz i goście, podeszła do Jezusa, łzami obmyła Jego stopy,
wytarła je długimi, pięknymi włosami (cała musiała być piękna, skoro wielu
mężczyzn ubiegało się o jej względy) i namaściła je drogim, umieszczonym w
alabastrowym naczyniu, olejkiem? Jej płacz musiał być bardzo szczery! Co
więcej, musiał to być szloch, a nie zwykły płacz, skoro łez było tyle, że wystarczyło
ich do obmycia nóg Jezusa. Jak bardzo kobieta ta musiała żałować za swoje
grzechy! Jak bardzo rozpaczała z powodu swoich słabości, które nie pozwalały
jej zerwać z grzechem! Jak bardzo potrzebowała zrozumienia, miłości i
przebaczenia! Dobrze wiedziała, że dać jej to może tylko i wyłącznie Jezus,
który wybaczy każdy, największy nawet grzech, jeśli żal jest naprawdę szczery.[i] Nie myliła się; usłyszała:
„Twoje grzechy są odpuszczone” (Łk
7,44-48)
Jeśli
uważnie przeczytamy wszystkie cztery Ewangelie, z łatwością zauważymy, że
pierwociny Kościoła Chrystusowego to ludzie podobni do tej bolejącej nad swoją
nędzą kobiety: jawnogrzesznica, której Jezus wybacza grzechy, pomimo iż
ówczesne prawo skazało ją na śmierć, zbrodniarz, który dopiero przed samą śmiercią
postanowił się nawrócić, ślepy nędzarz, który potrafi tylko drzeć się w
niebogłosy: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”, celnik Zacheusz, którego bogactwo na pewno nie pochodziło z uczciwej pracy, Samarytanka, która żyje z szóstym już mężczyzną i dlatego wstydzi się pokazywać ludziom na oczy, motłoch, który wiwatuje na
cześć Jezusa, gdy ten daje mu za darmo chleb, a „stoi i patrzy” (Łk 23,35), gdy ich dobroczyńca prowadzony jest na śmierć (jestem przekonany, że w tłumie tym było co najmniej kilku takich, którzy niedługo potem stali się chrześcijanami) … i tak
dalej, i tak dalej! Z takich to ludzi
budował Jezus swój Kościół, bo – jak mówił - „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie
przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.” (Mk 2,17) Nawet Apostołowie
nie byli ludźmi bez skazy: Judasz, który Go potem zdradził, Piotr, który ze
strachu wyparł się Go i to aż trzy razy, Mateusz, który był celnikiem, Szaweł,
który zajmował się „wyłapywaniem” uczniów Chrystusa, aby ich uwięzić …
Przyjrzyjmy
się powołaniu celnika Mateusza: „Potem
wyszedł znowu nad jezioro. Lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A
przechodząc, ujrzał Lewiego syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej, i rzekł
do niego: „Pójdź za Mną!” On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego
domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i
Jego uczniami. (Mk 2,13-15) Chrystus kochał wszystkich tych
grzeszników, nieudaczników i nędzarzy, przygarniał ich do siebie, pocieszał
ich, uzdrawiał, odpuszczał im grzechy i zapewniał zbawienie. W zamian wymagał „nieobłudnej miłości” (1P 1,22) i „wiary, która działa przez miłość.” (Ga
5,6)
Nic się
w tej kwestii nie zmieniło! Dzisiejszy Kościół również pełen jest tych, którzy
wciąż upadają, potem płaczą i błagają o wybaczenie, żeby po chwili … znów
upaść. Dzisiaj też Jezus powołuje do służby w Kościele grzeszników, którzy - to
prawda - powinni się tak jak na przykład Lewi i Szaweł nawrócić, zmienić, stać
się „nowym stworzeniem” (2Kor 5,17), niektórzy jednak, tak jak Judasz, nie dokonują tego, narażając się na potępienie.
Ale czy Judasz, zanim zdradził, nie był Apostołem? Oczywiście, że był! Co więcej, na
pewno razem z pozostałymi wędrował, nauczał, może nawet uzdrawiał i złe duchy
wypędzał w imię Jezusa Chrystusa! Nic nie wskazuje na to, że tak nie było!
(Patrz Mk 6,7-13) I jeszcze jedno: nawet on mógł się nawrócić i uzyskać
przebaczenie, nawet on miał szansę na zbawienie! Nie skorzystał z niej jednak!
Tak
sobie pomyślałem: biorąc pod uwagę fakt, iż „kler” pierwotnego Kościoła
Chrystusowego liczył sobie dwanaście osób, zdrajców było w Nim ponad osiem
procent! To dużo, prawda? Dzisiaj liczba ta jest na pewno o wiele mniejsza!
[i]
Kiedyś nie mogłem sobie wyobrazić tej sceny: Jezus siedzący przy stole i
kobieta obmywająca Jego stopy … Dopiero gdy trochę poczytałem, dowiedziałem
się, że w tamtych czasach goście nie siedzieli przy stole, lecz leżeli i oparci
na lewym łokciu jedli znajdujące się na stole potrawy. Łatwo sobie w tych
okolicznościach wyobrazić scenę, w której kobieta obmywa, całuje i namaszcza
bose, leżące na kanapie stopy Jezusa.
6. Chrystus tak, Kościół nie?
W związku z filmem (nawiasem mówiąc,
bardzo potrzebnym) „Tylko nie mów nikomu”, zwielokrotniły się ataki niektórych
środowisk i „działaczy społecznych” (a nawet „kulturalnych”) na Kościół jako
taki. Coraz modniejsze staje się stwierdzenie: „Chrystus tak, Kościół nie!”
Przyjrzyjmy się temu, co Pismo święte mówi o Kościele; Czym tak naprawdę jest
Kościół? Wybrałem kilka fragmentów, które wyraźnie odpowiadają na to pytanie;
Oto one:
„Jak bowiem w jednym ciele mamy
wiele członków, a nie wszystkie członki spełniają tę samą czynność – podobnie
wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy
nawzajem dla siebie członkami.”
(Rz 12,4-5)
„Podobnie jak jedno jest ciało,
choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne,
stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. (…) Wy przeto jesteście
Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami.” (1Kor 12,12; 12,27)
„Czyż nie wiecie, że ciała wasze
są członkami Chrystusa?”
(1Kor 6,9)
„I On (Chrystus) jest Głową Ciała – Kościoła.” (Kol 1,18)
Bóg „wszystko poddał pod Jego (Chrystusa) stopy, a Jego samego
ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem.” (Ef
1,22-23)
W Liście
do Kolosan Apostoł Paweł pisze, że działa i cierpi dla dobra Chrystusa, „dla dobra Jego Ciała, którym jest
Kościół.” (Kol 1,24)
Z
przytoczonych przeze mnie fragmentów Pisma świętego wynika, że Kościół jest
niczym innym, jak Mistycznym Ciałem Chrystusa, którego wszyscy jesteśmy
członkami, a którego Głową jest sam Jezus Chrystus. Jeśli tak, a tak
właśnie jest, poddani jesteśmy wszyscy określonym, a logicznie wynikającym z
tej definicji rygorom. Św. Paweł pisze tak: „Ciało bowiem, to nie jeden członek, lecz liczne członki. Jeśliby noga
powiedziała: „Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała” – czy wskutek tego
rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśli ucho powiedziało: „Ponieważ nie
jestem okiem, nie należę do ciała” – czyż nie należałoby do ciała? (…) Bóg tak
jak chciał, stworzył różne członki, umieszczając każdy z nich w ciele. Gdyby
całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? Tymczasem wprawdzie liczne
są członki, ale jedno ciało. Nie może więc oko powiedzieć ręce: „Nie jesteś mi
potrzebna”, albo głowa nogom: „Nie potrzebuję was.” Raczej nawet niezbędne są dla
ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne
szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem. (…) Bóg tak ukształtował nasze
ciało, ze zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, by nie było
rozdwojenia w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie
nawzajem. Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne
członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie,
współweselą się wszystkie członki.” (1Kor
12,14-26)
Tak
więc, każdy z nas – należąc do Kocioła Chrystusowego, bez względu na to, kim
jest (biskupem, „szeregowym” kapłanem, siostrą zakonną, charyzmatykiem, osobą
świecką) i jaką pełni funkcję w Kościele, ma takie samo dla kształtu i rozwoju
Kościoła znaczenie, tak samo jest niezbędny i godny szacunku jak wszyscy inni
członkowie. Kościół to nie tylko hierarchia, to nie tylko duchowni, to również
my – ludzie świeccy! Nie wszyscy możemy być biskupami, nie wszyscy możemy być
kapłanami, nie wszyscy możemy być zakonnikami, ale wszyscy zobowiązani jesteśmy
działać dla dobra Kościoła, tak jak poszczególne części naszego ciała, działają
dla dobra całego naszego organizmu. Jeśli jedna z części naszego ciała jest
niesprawna, cały organizm staje się niesprawny.
Pamiętać
powinni wszyscy o tym, że działając dla Kościoła, działamy dla samego Jezusa
Chrystusa, bo przecież Kościół to Jezus Chrystus! Jezus wyraźnie
podkreśla tę prawdę, zadając pytanie Szawłowi, który idzie do Damaszku, aby
aresztować chrześcijan: „Szawle, Szawle,
dlaczego Mnie prześladujesz?” Zdezorientowany Szaweł odpowiada pytaniem na
pytanie: „Kto jesteś Panie?” Przecież
on nikogo konkretnego nie prześladuje! Owszem, prześladuje powstające jak
grzyby po deszczu gminy chrześcijańskie, prześladuje rodzący się Kościół, ale
nie jakąś konkretną osobę! Chrystus
uzmysławia mu jednak, że prześladując Kościół, prześladuje Jego samego, bo to
On jest tym Kościołem: „Ja jestem Jezus,
którego ty prześladujesz.” (Dz 9,4-5)
Nasuwa
mi się w tym momencie refleksja następująca: jeśli widzimy, że w Kościele coś
dzieje się źle, nie krytykujmy całego Kościoła jako takiego, przyjrzyjmy się
raczej tym członkom Ciała Chrystusowego, które są niesprawne, które działają
źle i starajmy się zrobić wszystko (w miarę naszych możliwości oczywiście) żeby
członki te uzdrowić, doprowadzić do pełnej sprawności. Przyglądajmy się przy
tym bacznie naszym słowom i naszym działaniom, czy aby na pewno „przyczyniają się do zbudowania Kościoła” (Por
1Kor 14,12), czy aby nie wynikają ze zwykłej, ludzkiej złośliwości, zawiści lub
nawet niechęci do Kościoła Chrystusowego i mają na celu Jego „burzenie”, a nie
„budowanie”. Święty Paweł w Liście do Galatów, wśród których pojawił się ktoś,
kto postanowił „namieszać” w ich Kościele, pisze: „Na tym, który sieje między wami zamęt, zaciąży wyrok potępienia,
kimkolwiek by on był.” (Gal 5,10)
O tym,
że w już w Kościele starożytnym działali ludzie, którym zależało bardziej na
burzeniu, niż na budowaniu, pisze również św. Juda Apostoł: „Umiłowani, wkładając całe staranie w
pisanie wam o wspólnym naszym zbawieniu, uważam za potrzebne napisać do was,
aby zachęcić do walki o wiarę raz tylko przekazaną świętym. Wkradli się bowiem
pomiędzy was jacyś ludzie, którzy dawno już są zapisani na to potępienie,
bezbożni, którzy łaskę Boga naszego zamieniają na rozpustę, a nawet wypierają
się jedynego Władcy i Pana naszego, Jezusa Chrystusa.” (Jud 3-4)
A propos
budowania i burzenia: jest taki piękny fragment Pisma świętego, w którym
Kościół przedstawiony jest jako dom, jako budowla, za stan której wszyscy
jesteśmy odpowiedzialni: „A więc nie
jesteście już obcymi i przechodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i
domownikami Boga – zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie
kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla
rośnie na świętą w Panu Świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym
budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha.” (Ef 2,19-22) To „wspólne budowanie” Kościoła, powinno
być naszą troską, celem naszych działań, bez względu na to, jakie miejsce w
Kościele tym zajmujemy. Bardzo pomaga nam w tym świadomość, że Założyciel i
Głowa Kościoła jest cały czas z nami; powiedział przecież: „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata.”
5. Jezus a kobiety
Wylała się ostatnio w Internecie fala
oburzenia spowodowana tym, że goszczące w jednej z warszawskich parafii kobiety
pełniły rolę szafarek Komunii świętej. Nie mam zamiaru dyskutować na temat
prawa kanonicznego, autorytatywnie i rzeczowo wypowiedział się na ten temat
jezuicki portal Deon, chciałem jedynie wyrazić swoje zdziwienie z powodu
takiego a nie innego wypowiadania się na temat kobiet i ich roli w Kościele
przez polskich katolików; i katoliczki również! Jedna z nich na przykład
napisała na fb: „Komunia święta z rąk kobiety? Nigdy!”
Skąd ten niechrześcijański,
„judaistyczny” wręcz stosunek do kobiet? Gdy przeczytamy uważnie
Ewangelie, zauważymy, że w swoich kontaktach z kobietami Jezus często wykraczał
daleko poza istniejącą wówczas mentalność i obyczajowość, dając wyraźnie swoim
uczniom-mężczyznom do zrozumienia, że rola kobiet w Jego Kościele ma być
całkiem inna niż w judaizmie.
Zagadnienie to jest z pewnością
zagadnieniem bardzo szerokim i można by było na temat obszerna pracę naukową
napisać, ja jednak poprzestanę na przyjrzeniu się niezwykle ciekawej i wymownej
opowieści biblijnej zatytułowanej: „Jezus i Samarytanka”.
Św. Jan opowiada w
swojej Ewangelii, jak to pewnego dnia Jezus , idąc do Galilei, zatrzymał się w
samarytańskim miasteczku Sychar „w
pobliżu pola, które niegdyś dał Jakub synowi swemu Józefowi. Było tam źródło
Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej
godziny.” (Cała opowieść: J 4,1-42) W Palestynie szósta godzina, to samo
południe. Pełne słońce, skwar nie do wytrzymania … żadna kobieta przy zdrowych
zmysłach (bo to oczywiście kobiety chodziły po wodę) nie idzie o tej porze do
studni! Wczesnym rankiem, owszem! Wszystkie wtedy przychodzą; nie tylko po to,
aby wody nabrać, ale też spotkać się, poplotkować nieco … Jedna z Samarytanek
przychodzi jednak do studni w samo południe. Dlaczego? Widocznie nie chce
żadnej sąsiadki spotkać. Wstydzi się, jest przecież kobietą, która żyje
niemoralnie: „miała bowiem pięciu mężów,
a ten, którego ma teraz, nie jest jej mężem.” Ku swojemu zdziwieniu zastaje przy studni
mężczyznę, w dodatku Żyda, a przecież „Żydzi
z Samarytanami unikają się nawzajem.” Co więcej, Żyd ten postępowaniem swym
wykracza poza wszystkie obowiązujące wówczas obyczaje! „Zagaduje” ją; mówi do
niej: „Daj mi pić!” Kobieta jest w
szoku: „Jakżesz ty, będąc Żydem, prosisz
mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” Z pewnością w myślach dodaje: „A gdybyś jeszcze wiedział, jaką kobietą jestem,
nawet byś się do mnie nie zbliżył!”
Słyszałem kiedyś, jak pewien kaznodzieja
powiedział, że Jezus spotkał Samarytankę „przypadkowo.” Jak można posądzać Syna
Bożego o to, że zrobił coś przypadkowo, skoro wszystko w Jego życiu na ziemi
było precyzyjnie, „od wieków”, zaplanowane? Chciał się spotkać z tą grzeszną
Samarytanką i się spotkał! Po co? Aby przekazać jej wiedzę, której nawet
uczniowie Jego jeszcze nie posiadali: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę,
którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie
się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu.” Samarytanka nie
od razu pojmuje słowa Jezusa, ale gdy Ten wyjawia swoją wiedzę na temat jej grzesznego życia, mówi: „Panie, widzę, że jesteś
prorokiem” i rozpoczyna z przygodnym nauczycielem żydowskim iście
teologiczną rozmowę. Mówi, a właściwie pyta: „Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w
Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga.” Jezus tłumaczy jej: „Wierz mi kobieto, że nadchodzi godzina,
kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…)
Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele
będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć
Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w
Duchu i prawdzie.” Rzekła do Niego kobieta: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz,
zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko.” Powiedział do
niej Jezus: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię.”
Czytając Ewangelię św. Jana zauważamy, że ta
grzeszna kobieta samarytańska jest pierwszą osobą, którą Jezus informuje
o tym, że jest Mesjaszem!
Kobieta słysząc to, rzuca swój dzban i
biegnie do miasta, aby powiedzieć mieszkańcom Sychar, że spotkała Mesjasza. Nie
wstydzi się już; jej serce wypełnia wielka radość: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co
uczyniłam. Czyż On nie jest Mesjaszem?” – woła. Uwierzyli jej? Jej
ekscytacja, jej przekonanie były tak wielkie, że uwierzyli! „Wyszli z miasta i szli do Niego.”
Jak uczniowie Jezusa zareagowali na
fakt, że ich Nauczyciel rozmawia na osobności z kobietą, w dodatku Samarytanką?
Św. Jan pisze: „Na to przyszli Jego
uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział:
„Czego od niej chcesz? – lub: - Czemu z nią rozmawiasz?” Jezus miał już u
nich na tyle duży autorytet, że nie śmieli Go o to zapytać. Nie zrozumieli Go jednak!
Święty Jan opisuje to wydarzenie z perspektywy czasu, z pozycji sędziwego
człowieka, który już wszystko rozumie, a opisuje je tak szczegółowo, bo dla
pełnego zrozumienia ducha Ewangelii ma ono znaczenie ogromne!
Św. Jan dobrze pamięta, że wtedy, gdy
przyszli do Jezusa, (kobieta w tym czasie pobiegła do miasta) ich Nauczyciel był
tak zaaferowany, że nie chciał nawet przyjąć od nich jedzenia, a przecież
musiał być głodny: „Tymczasem prosili Go
uczniowie mówiąc: „Rabbi, jedz!” On im rzekł: „Ja mam do jedzenia pokarm, o
którym wy nie wiecie.” Mówili więc uczniowie jeden przez drugiego: „Czyż Mu kto
przyniósł coś do jedzenia?” Niczego nie rozumieli! Przychodzi mi na myśl
podejrzenie, że ta Samarytanka, w swojej kobiecej wrażliwości więcej rozumiała
niż oni! „Powiedział im Jezus: „Moim
pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał i wykonać Jego dzieło.”
A jak zakończyła się misja kobiety? Święty
Jan pisze: „Wielu Samarytan z owego
miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi
wszystko, co uczyniłam.” Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go,
aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło
na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twojemu
opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On
prawdziwie jest Zbawicielem świata.” Dobra, dobra, panowie, ale gdyby nie
ta kobieta, nadal nie mielibyście o niczym zielonego pojęcia!
Ta grzeszna Samarytanka w tworzeniu
pierwotnego Kościoła, w kształtowaniu ideologii tegoż Kościoła odegrała bardzo ważną
rolę! I to nie przypadkowo! Jezus powierzył jej przecież misję ewangelizacyjną! Samarytanie z Sychar mieli za jej przyczyną stać się gorliwymi wyznawcami Chrystusa Jezusa! Jak wielką rolę wyznaczył Pan tej prostej, grzesznej kobiecie!
Warto w tym miejscu wspomnieć inne jeszcze, znajdujące się w Ewangeliach wydarzenie: fakt, że pierwszymi osobami, które dowiadują się, że Jezus zmartwychwstał, są kobiety! Co więcej, pierwszą osobą, która widzi Zmartwychwstałego i rozmawia z Nim, jest nie kto inny, jak kobieta! Nie św. Piotr, nie św. Jan, „którego Jezus umiłował”, lecz kobieta! Pomyślmy o tym, bo to nie żaden przypadek!
Warto w tym miejscu wspomnieć inne jeszcze, znajdujące się w Ewangeliach wydarzenie: fakt, że pierwszymi osobami, które dowiadują się, że Jezus zmartwychwstał, są kobiety! Co więcej, pierwszą osobą, która widzi Zmartwychwstałego i rozmawia z Nim, jest nie kto inny, jak kobieta! Nie św. Piotr, nie św. Jan, „którego Jezus umiłował”, lecz kobieta! Pomyślmy o tym, bo to nie żaden przypadek!
„Dlaczego więc – zapyta ktoś – Pan nasz nie
wyznaczył kobiecie takiej samej roli w Kościele, jaką wyznaczył mężczyźnie?” No
cóż, nawet On nie mógł iść zbyt daleko w swoich „rewolucyjnych pomysłach”,
nawet On musiał się liczyć z granicami, które wyznaczała Mu ówczesna mentalność
i obyczajowość żydowska. Myślę, że Kościół współczesny może jednak – biorąc pod
uwagę intencje Pana - zrobić krok (a może nawet kilka kroków) do przodu. Jestem
przekonany, że Pan nasz byłby z tego bardzo zadowolony. Z pewnością już jest,
widząc nieśmiałe jak na razie starania o zwiększenie roli kobiety w Kościele.
4. Wszyscy jesteśmy kłamcami!
My, polscy katolicy dumni jesteśmy z tego, że
cechuje nas daleko idąca wierność wartościom chrześcijańskim, że nasze
świątynie, mimo iż na zachodzie burzy się je lub zamienia na dyskoteki, pełne
są kochających Boga wiernych, że w naszych sanktuariach tysiące pielgrzymów wyznaje
swoją miłość Synowi Bożemu i jego Matce Maryi, że nawet wówczas, gdy cała
Europa odejdzie od Chrystusa, my pozostaniemy Mu na zawsze wierni …
Czy
rzeczywiście? Wydaje mi się, że uwierzyć w to może jedynie ktoś, kto nie
potrafi prawidłowo zdefiniować pojęcia: „wartości chrześcijańskie”, kto nie ma
pojęcia o tym, czego nauczał swoich uczniów Jezus Chrystus, kto nigdy nie
czytał Pisma świętego, w którym napisane jest: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoja duszą i
całym swym umysłem (…) a bliźniego swego jak siebie samego.” (Mt 22,37-39) A
także: „Przykazanie nowe daję wam,
abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem; żebyście i wy tak
się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli
będziecie się wzajemnie miłowali.” (J 13,34-35)
Biorąc
pod uwagę te słowa (a wypowiedział je sam Jezus Chrystus) i patrząc na to, co
dzieje się w tej chwili w naszej „katolickiej” ojczyźnie, możemy śmiało
zaryzykować twierdzenie, że w zdecydowanej większości nie jesteśmy uczniami
Chrystusa, nie jesteśmy chrześcijanami, bo nie przestrzegamy podstawowego
przykazania, jakie dał nam Jezus! Nie miłujemy się wzajemnie, wprost przeciwnie:
jest w nas wiele „goryczy, uniesienia,
gniewu, wrzaskliwości, znieważania i złości! (Por Ef 431) „A
jeśli u was – ostrzega św. Paweł - jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie,
byście się wzajemnie nie zjedli!” (Gal 5,15)
Nie
pomogą nam modlitwy na ulicach i granicach, nabożeństwa i procesje, posty i
adoracje, jeśli nie będzie w nas miłości! „Miłosierdzia
chcę a nie ofiary!” (Mt 9,9) – woła do nas Bóg i dodaje: „Sąd nieubłagany będzie dla tego, kto nie
czynił miłosierdzia.” (Jk 2,13)
„Ależ
ja czynię miłosierdzie!” – zawoła niejeden z nas – „Daję na biednych, biorę
udział w różnych akcjach charytatywnych i zbiórkach pieniężnych, jestem bardzo
miłosiernym człowiekiem!” „Tak myślisz?” – zapyta Jezus – „Choćbyś rozdał na jałmużnę całą majętność swoją, a ciało wystawił na
spalenie, lecz miłości byś nie miał, nic byś nie zyskał!” (1Kor 13,3) Najważniejsza w chrześcijaństwie
jest caritas, czyli miłość do drugiego człowieka i
to ona decyduje o tym, czy jesteśmy prawdziwymi uczniami Chrystusa, czy też nie!
„Jeśli ktoś mówi: „Miłuję Boga”, a
brata swego nienawidzi, jest kłamcą! Albowiem kto nie miłuje brata swego,
którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi.” (1J 4,20)
Tak
więc nie mówmy, że jesteśmy jedynym ratunkiem dla chrześcijaństwa, że jesteśmy
obrońcami wartości chrześcijańskich, bo to nieprawda! Jednego dnia składamy
pobożnie ręce wyznając Bogu miłość, drugiego, bez najmniejszego wahania okazujemy naszemu bliźniemu niechęć, pogardę,
a nawet nienawiść, z różnych, błahych nieraz powodów! Nie ma w nas krzty
tolerancji i zrozumienia dla innych! O wrogach nie wspomnę. Co tu dużo mówić: jesteśmy
„kłamcami” i „obłudnikami”! I żeby nie było: stwierdzenie to nie dotyczy jakichś
konkretnych osób, konkretnych opcji politycznych! Wszyscy jesteśmy kłamcami i
obłudnikami, wszyscy wymagamy nawrócenia! Ja też!
P.s. Mówiąc
„wszyscy”, mam oczywiście na myśli tych wszystkich Polaków, którzy uważają się
za chrześcijan.
Po
namyśle: ja bardzo przepraszam „sprawiedliwych”, bo z pewnością jest kilku
wśród nas, ale ja ich dotychczas nie spotkałem.
3. Naprawdę zmartwychwstał!
Nasza
wiara opiera się przede wszystkim na fakcie zmartwychwstania Jezusa, na
rzetelnej wiedzy o tymże zmartwychwstaniu! Przecież „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie,
próżna jest także wasza wiara.” (1Kor 15,14)
Na czym
opiera się to nasze przekonanie o Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa? Skąd nasza
wiedza o tym niezwykłym wydarzeniu? Przekazali nam ją uczniowie Jezusa, czyli
ci, którzy dobrze Go znali. Trzy lata z Nim chodzili, trzy lata „pracował” nad
ich wiarą, czyniąc „znaki”
świadczące o tym, że jest Synem Bożym. Apostoł Jan, relacjonując cud w Kanie
Galilejskiej, pisze: „Taki to początek
znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w
Niego Jego uczniowie.” (J 2,11) Czy na pewno do końca uwierzyli? Przez trzy
lata patrzyli, jak uzdrawia, wyrzuca złe duchy, wskrzesza umarłych i chociaż „wielu uwierzyło w Niego, widząc znaki,
które czynił” (J 2,23), oni jednak, gdy tylko został pojmany, „opuścili Go i uciekli” (Mk 14,50)
Panicznie bali się aresztowania. Jedynie Piotr – ten, który powiedział: „Myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś
Świętym Boga” (J 6,69), zainteresował
się dalszym losem Jezusa i poszedł na dziedziniec wielkiego kapłana. Ale i tak,
gdy „zarzucono” mu, że jest uczniem sądzonego właśnie Galilejczyka, wyparł się
Go i to trzy razy! Pod krzyżem, razem z Maryją i innymi kobietami stał tylko
Jan; Dlaczego nie uciekł jak pozostali? Niektórzy twierdzą, że nie uciekł, bo był
bardzo młody i nie podlegał jeszcze odpowiedzialności karnej. Inni mówią, że
był po prostu odważny i za tę odwagę Jezus wynagrodził go naturalną śmiercią w
sędziwym wieku. Trudno teraz powiedzieć, jak było naprawdę; Jedno jest pewne:
stał pod krzyżem, a umierający Jezus zobowiązał go do zaopiekowania się Maryją.
Na pogrzeb też nikt z Apostołów nie przyszedł. Pochówkiem zajął się jeden z
członków Wysokiej Rady - Józef z Arymatei. Widocznie jego pozycja społeczna
była na tyle mocna, że nie musiał się bać.
Gdzie
podziała się wiara Apostołów? Prysła jak bańka mydlana! Jeśli ktoś sądzi, że
ci wystraszeni i bojący się o swoje życie ludzie, wymyślili nagle bajeczkę o
zmartwychwstaniu i zaczęli ją głosić w całym Cesarstwie Rzymskim bez względu na
prześladowania, więzienia i inne „niedogodności”, jest głupcem!!! Nikomu z
Apostołów głoszenie Zmartwychwstania nie przyniosło korzyści: ani materialnych,
ani jakichkolwiek innych; oprócz zbawienia oczywiście, które otrzymali po
męczeńskiej śmierci. Wszyscy bowiem, oprócz Jana, zginęli śmiercią męczeńską!
Co się więc stało, że nagle ci słabi, przerażeni śmiertelnie ludzie wyszli ze
swojego ukrycia i publicznie, bez trwogi zaczęli głosić, że Chrystus
zmartwychwstał? Wytłumaczenie jest tylko jedno: On naprawdę zmartwychwstał!
I to nie jest tak, że uwierzyli komuś na słowo! Nie uwierzyli nawet niewiastom,
które cały czas z nimi chodziły, a które w niedzielę rano poszły namaścić ciało
Jezusa i zastały pusty grób. Od „dwóch
mężczyzn w lśniących szatach” usłyszały: „Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc
jeszcze w Galilei: „Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i
ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie.” Wtedy przypomniały sobie
Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim
pozostałym. A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z
nimi opowiadały to Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i
nie dali im wiary.” (Łk 24,1-11) Ba! Któż w tamtych czasach wierzył
kobiecie! Świadectwo kobiety, bez względu na jego wagę i treść, nie było wtedy traktowane
poważnie. To, że Ewangeliści umieścili je w Piśmie świętym, wzmacnia jego wiarygodność.
Św.
Marek tak opisuje wydarzenia, które miały miejsce bezpośrednio po
zmartwychwstaniu: „Po swym
zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się
najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i
oznajmiła to tym, którzy byli z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Ci jednak
słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć. Potem ukazał
się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli do wsi. Oni powrócili i
oznajmili pozostałym, lecz im też nie uwierzyli. W końcu ukazał się
samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i upór, że
nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego.” (Mk 16,9-14) Ale
nawet wtedy mieli wątpliwości: „Zatrwożonym
i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: „Czemu jesteście
zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na
moje ręce i nogi: to JA JESTEM!”[i]
(…) Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości
jeszcze nie wierzyli, i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: „Macie tu coś
do jedzenia?” Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich.
(…) Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma, i rzekł do nich: „Tak jest
napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię
Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom,
począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego.” (Łk 24,37-48)
Wiele do
myślenia daje nam historia Apostoła Tomasza: „Ale Tomasz, jeden z dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, (z
pozostałymi Apostołami) kiedy przyszedł
Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana.” Ale on rzekł do
nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w
miejsce gwoździ i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę.” A po ośmiu
dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz (domu) i Tomasz z nimi, Jezus
przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!”
Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce.
Podnieś rękę i włóż (ją) do mego boku i nie bądź niedowiarkiem, lecz
wierzącym.” Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój.” Powiedział mu Jezus:
„Uwierzyłeś dlatego, ponieważ mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie
widzieli, a uwierzyli.” (J 20,24-29) Apostoła Tomasza przyzwyczailiśmy się
nazywać „niewiernym”. Czy słusznie? Założę się, że większość z nas zachowałaby
się w tej sytuacji podobnie. Tomasz jest po prostu realistą, a nawet
racjonalistą, nie potrafi i nie chce uwierzyć w coś, co nie jest poparte
mocnymi dowodami. Powinniśmy być wdzięczni św. Tomaszowi, bo dzięki Jego
„niedowiarstwu” zyskaliśmy kolejny niezbity dowód na zmartwychwstanie Jezusa
Chrystusa.
Doskonałym
uzupełnieniem cytowanych przeze mnie relacji są następujące wypowiedzi
Ewangelisty Jana: „I wiele innych
znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś
zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście
wierząc mieli życie w imię Jego.” (J 20,30-31) „Ten właśnie uczeń (czyli on, Jan) daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał. A wiemy, że świadectwo
Jego jest prawdziwe. Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a
które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby
ksiąg, które by trzeba napisać.” (J 21, 24-25)
Św.
Marek z kolei tak kończy swoją Ewangelię: „Po
rozmowie z nimi, Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga.
Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i
potwierdzał naukę znakami, które im towarzyszyły”. (Mk 16,19-20)
Jak
długą i mozolną drogę przebyła wiara pierwszych uczniów Chrystusa; wiara, która
pod koniec tej drogi stała się pewnością, że Jezus naprawdę jest Synem
Bożym, że Jezus naprawdę zmartwychwstał. Wzmocnieni Duchem Świętym zaczęli
więc bez lęku głosić, że: „Jezusa Nazarejczyka,
Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i
znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego
Męża, który z woli postanowienia i przywidzenia Bożego został wydany,
przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go,
zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim. (…)
Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami.
Wyniesiony na prawicę Boga, otrzymał od Ojca obietnicę Ducha Świętego i zesłał
Go, jak to sami widzicie i słyszycie. (…) Niech więc cały dom Izraela wie z
niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg
i Panem i Mesjaszem.”[ii]
(Dz 2,22-36)
Fakt
zmartwychwstania Jezusa poświadcza również św. Paweł Apostoł w Pierwszym Liście
do Koryntian: „Przekazałem wam na
początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze
grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z
Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu,[iii]
później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich
żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, potem zaś
wszystkim apostołom. W końcu już po wszystkim, ukazał się także i mnie jako
poronionemu płodowi. Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich i nie godzien zwać
się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży.” (1Kor 15,3-9)
Nasza
wiara w Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa opiera się więc na wiedzy, której
dostarczyli nam Jego pierwsi uczniowie, pisząc teksty biblijne. Wierzymy im, bo
nie mamy powodów, żeby im nie wierzyć; wierzymy im, bo „wiemy, że świadectwo ich jest prawdziwe.”
[i]
JA JESTEM to imię Boga.
[ii]
Fragment pierwszego publicznego przemówienia Apostoła Piotra.
[iii]
W miejsce Judasza Apostołowie wybrali Macieja. (Por Dz 1,15-26)
2. Czy Duch Święty był obecny na Soborze Watykańskim II?
Od
dłuższego już czasu pojawiają się w Internecie głosy krytykujące uchwały Soboru
Watykańskiego II, a co za tym idzie posoborowe nauczanie Kościoła. Nie mam
zamiaru wnikać w intencje malkontentów, w powody, jakimi kierują się,
atakując soborowe uchwały. Nie będę tej
kwestii analizował, gdyż obawiam się, że jest to sprawka Złego, który ludzi
tych nakłania do ataku na dzieła Ducha Świętego. Tak! Ducha Świętego! Gdy
Apostoł Piotr ogłaszał uchwałę I Soboru, zwanego Soborem Jerozolimskim, zaczął
słowami: „Postanowiliśmy bowiem, Duch
Święty i my …” (Dz 15,28) Św. Piotr oraz wszyscy obecni na Soborze uczniowie
Jezusa Chrystusa nie mieli najmniejszych wątpliwości, że obradami Soboru
kierował Duch Święty. Czy mieli prawo do takiego właśnie przekonania?
Oczywiście! Założyciel Kościoła – Jezus Chrystus, podczas Ostatniej Wieczerzy
powiedział im: „Ja zaś będę
prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha
Prawdy.” (J 14,16) Niedługo po Wniebowstąpieniu spełnił swoją obietnicę –
zesłał na swoich uczniów (czyli na swój Kościół) „Pocieszyciela”, „Ducha Prawdy”, który pozostał z nimi „na zawsze”! Jak dowiadujemy się z
Dziejów Apostolskich, kierował nimi od samego początku! Oto przykład – jeden z
wielu oczywiście: „Gdy odprawiali
publiczne nabożeństwo i pościli, rzekł Duch Święty: „Wyznaczcie mi już Barnabę
i Szawła do dzieła, do którego ich powołałem.” Wtedy po poście i modlitwie oraz
po nałożeniu na nich rąk wyprawili ich. A oni wysłani przez Ducha Świętego
zeszli do Seleucji, a stamtąd odpłynęli na Cypr.” (Dz 13,2-4) Nie opuścił
ich też (bo dlaczegóż miałby ich opuścić) podczas obrad Soboru Jerozolimskiego,
tak więc mieli pełne prawo powiedzieć: „Postanowiliśmy
bowiem, Duch Święty i my …”.
Duch
Święty czuwa do dziś nad Kościołem Chrystusowym, który dzięki temu jest i będzie zawsze „Kościołem Boga żywego,
filarem i podporą prawdy.” (1Tym 3,15) Dlaczego, według niektórych, przestał się nagle opiekować Kościołem, skoro Jezus Chrystus obiecał, że
pozostanie z tym Kościołem „na zawsze”, czyli „aż do skończenie świata”? (por. (Mt 28,16) Nie jestem teologiem,
śmiem jednak twierdzić, że ci, co przekonują nas, że obradami II Soboru
Watykańskiego nie kierował Duch Święty, że obradujący nie mieli prawa wypowiadać słów: "Postanowiliśmy: Duch Święty i my", po pierwsze: zarzucają Jezusowi
Chrystusowi kłamstwo, a po drugie: coś mi się wydaje, iż bluźnią przeciwko Duchowi Świętemu; "Bluźnierstwo to nie będzie im odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym”. (Mt 12,32)
Warto
też zwrócić w tym miejscu uwagę na takie słowa naszego Pana, jak: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą.” (Mk 13,31) Słowa mówiące o tym, że Duch Święty pozostanie z Kościołem Chrystusowym "na zawsze" również.
1. Słowo Boże o wolności
Ostatnio dużo się mówi u nas o „wolności”! Odmieniamy ją przez wszystkie przypadki, nie bardzo nieraz zdając sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę ta wolność jest! Wielu kojarzy ją z anarchią i uważa, że wyznaczanie człowiekowi rygorystycznych granic etycznych, zmuszanie go do postępowania zgodnego z jakimiś „przykazaniami” i religijnymi nakazami to odbieranie mu wolności! „Człowiek ma przecież prawo sam decydować o swoim losie – mówią - ma prawo sam zaplanować swoje życie! Człowiek wykonujący przygotowany uprzednio plan, nawet jeśli Tym, który plan ten przygotował, jest sam Bóg, nie jest człowiekiem wolnym, jest niewolnikiem nie zasługującym na miano homo sapiens.”
Co na temat wolności mówi Pismo święte? Postanowiłem znaleźć w Nowym Testamencie fragmenty, które na ten temat mówią.
I tak: w I Liście do Galatów św. Paweł pisze, że wszyscy „powołani zostaliśmy do wolności.” (Gal 4,13) Z kolei w II Liście do Koryntian precyzuje: „Wolność jest tam, gdzie jest Duch Pański! My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu.” (2Kor 3,17-18) Tak więc wykonując wolę naszego Pana, naśladując Go, zanurzając się w Jego świętości, coraz bardziej „upodabniamy się do Jego obrazu”; do obrazu Tego, który jest kwintesencją wolności! Prawo, które nam dał, jest Prawem wolności a nie niewoli: „Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności.” – pisze św. Jakub. (Jk 2,12) Tak naprawdę wolność tracimy wówczas, gdy oddalamy się od Boga, przyjmując władztwo szatana, wykonując polecenia demonów: „Każdy kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. (…) Jeśli Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni.” (J 8,34-36) Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami, poznacie prawdę a prawda was wyzwoli.” (J 8,31-32) „Co to jest prawda?” – zapyta ktoś. „Ja jestem drogą, prawdą i życiem.” (J 14,6) – odpowiada Pan.
Tylko służba Panu, tylko wypełnianie Jego woli da nam prawdziwą wolność, która będzie źródłem naszej radości, naszego szczęścia.
„Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam, radujcie się! (…) Pan jest blisko!” – pisze do Filipian św. Paweł. (Flp 4,4-5) „Radujcie się, bo wybraliście właściwą drogę, bo czeka was nagroda w niebie, bo czas, który dzieli nas od tego oczekiwanego momentu jest w porównaniu do wieczności bardzo krótki; a więc radujmy się, bo „Pan jest blisko!”
Wolność od przykazań Bożych jest wolnością pozorną, gdyż osiągając ją, popadamy w niewolę grzechu. Co jest dla człowieka lepsze? Dobre jest to – mówi znane polskie przysłowie – co się dobrze kończy. Św. Paweł w swoim Liście do Rzymian pisze tak na ten temat: „Kiedy bowiem byliście niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości. Jakiż jednak pożytek mieliście wówczas z tych czynów, których się teraz wstydzicie? Przecież końcem ich jest śmierć. Teraz zaś, po wyzwoleniu z grzechu i oddaniu się na służbę Bogu, jako owoc zbieracie uświęcenie. A końcem tego – życie wieczne. Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.” (Rz 7,20-23)
Świat mówi nam oczywiście co innego: korzystając z pomocy szatana, kusi nas pozorami wolności, „wspaniałościami”, dzięki którym „nasze życie stanie się rajem”. Roztacza przed nami wizje, którym człowiek małej wiary nie potrafi się oprzeć; każe nam zapomnieć o tym, że nasza ziemska pielgrzymka jest bardzo krótka, że wcześniej czy później (bywa, że wcześniej niż później) zakończy się i nastąpi „chwila prawdy”, która dla jednych będzie początkiem wiecznego szczęścia, dla drugich, początkiem wiecznego dramatu.
Pismo święte mówi: „Mądrość tego świata jest głupstwem u Boga” (1Kor 3,19), tak więc „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5,29) i chlubić się tym, co Boże, a nie tym, co ludzkie. „Nie daj Boże, abym miał się chlubić z czego innego, jak z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata.” – pisze św. Paweł do Galatów (Ga 6,14), a w Liście do Koryntian woła: „Cokolwiek czynicie, na chwałę Bożą czyńcie!” (1Kor 10,31)
Komentarze
Prześlij komentarz