Impresje biblijne



11. Gdzie znajduje się niebo?
10. "Nieustannie się módlcie!"
9. "Przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca."
8. Najważniejsze orędzie Maryi
7. Grzeszny czy święty?
6. Chrystus tak, Kościół nie?
5. Jezus a kobiety
4. Wszyscy jesteśmy kłamcami.
3. Naprawdę zmartwychwstał.
2. Czy Duch Święty był obecny na Soborze Watykańskim II?
1. Słowo Boże o wolności

11. Gdzie znajduje się niebo?

Rozmawiałem sobie niedawno z przyjaciółmi na temat „nieba”, w którym znajdziemy się po śmierci; a konkretnie, próbowaliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie: „Gdzie niebo to się znajduje?” Wbrew pozorom, odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta! Nie udziela nam jej Katechizm Kościoła Katolickiego, a teologowie formułują różne tezy. Najbardziej popularną i od wieków obecną w naszej świadomości jest teza, że niebo znajduje się „u góry”, piekło natomiast „na dole”. Potwierdzeniem tej tezy wydaje się być opisana w Dziejach Apostolskich scena „wniebowstąpienia” Jezusa: „Po tych słowach uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu.” (Dz 1,9) Ale czy pisząc ten tekst, autor natchniony nie dostosował się po prostu do powszechnie panujących w tym temacie wyobrażeń? A może Chrystus „znikł im z oczu” a nie „uniósł się w górę”? Bo gdzieżby ta „góra” miałaby być? Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że ziemia jest okrągła! Okrągła jest też atmosfera wokół ziemi (i sfera poza atmosferą), dla niektórych „góra” jest więc „dołem” i odwrotnie.
Dla mnie osobiście najbardziej przekonującą tezą jest stwierdzenie, że „niebo”, czyli miejsce, w którym przebywają zbawieni, znajduję się nie gdzie indziej, jak właśnie tutaj! Że mieszkańcy „nieba” żyją tu, gdzie my, żyją wśród nas, lecz w innym „wymiarze”. Potwierdzeniem tej tezy jest według mnie następujący fragment Ewangelii św. Mateusza: „A synowie Królestwa wyrzuceni zostaną na zewnątrz – w ciemność, tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. (Mt 8,12) Tak więc potępieni umieszczeni zostaną „na zewnątrz” rzeczywistości, nad którą panuje Bóg; rzeczywistości, która składa się z dwóch „wymiarów”: świata materialnego (w którym żyjemy teraz) i duchowego, czyli tak zwanego „nieba”, do którego (jeśli w ciągu życia w ciele, nie podejmiemy innej decyzji) przeniesiemy się po śmierci. Tak na marginesie: gdyby niebo było gdzieś "u góry", byłoby "na zewnątrz"! A przecież "na zewnątrz" jest piekło!
O koegzystencji, o współistnieniu obok siebie tych dwóch „światów”: świata materialnego i niematerialnego, świadczą też według mnie (i nie tylko według mnie) liczne przypadki kontaktów między mieszkańcami jednego i drugiego „wymiaru”. Oczywiście wszystkie te kontakty (te prawdziwe, bo są przecież przypadki ułudy lub zwykłego oszustwa) mają miejsce za zgodą, za przyzwoleniem Boga, dla którego „nie ma nic niemożliwego”. (Por. Łk 1,37)  

10. "Nieustannie się módlcie!"

Pojawia się ostatnio w Internecie coraz więcej wpisów w rodzaju:
„Odmów tę modlitwę, a zobaczysz, że za dziewięć dni zaczną się dziać w twoim życiu cuda.”
„Odmawiaj tę modlitwę codziennie wieczorem, a będziesz spał spokojnie.”
„Modlitwa ta ma ogromną moc! Odmawiaj ją regularnie, a zobaczysz, jak bardzo zmieni się twoje życie!”
Co to ma być?! Religia to nie magia a modlitwa to nie zaklęcie, po wypowiedzeniu którego Pan Bóg, jak jakiś czarodziej, natychmiast spełni nasze życzenie.
Czym jest modlitwa i jak należy się modlić? Odpowiada nam na to pytanie Pismo święte: „Nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka bowiem jest wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was.” (1Tes 5,17-18) „Jak to nieustannie?” – zapyta ktoś – „Przecież przez większość dnia wykonuję różne ważne czynności życiowe i zawodowe, nie mogę się w tym czasie modlić!” Ten „ktoś” uważa bowiem, że modlitwa to „klepanie” wyuczonych na pamięć tekstów i to koniecznie w pozycji klęczącej, ze złożonymi pobożnie rączkami. Ale to nieprawda! „Nieustannie się módlcie!” – woła św. Paweł. „Nieustannie”, czyli w każdym momencie życia, w każdej sytuacji, bez względu na to, co robimy! Tak więc modlitwa, to nie recytowanie tekstów, to nieustanny kontakt z Bogiem, to nieustanna z Nim więź, która powoduje, że nigdy nie jesteśmy sami, że nigdy nie zaznamy strachu, bo zawsze słyszeć będziemy spokojny, kojący głos Pana: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!” (Mk 6,50)
Czy można „bez przerwy” myśleć o kimś, kogo się bardzo kocha? Oczywiście, że można! Czy możemy mieć „nieustanny” kontakt z Bogiem, którego kochamy i który, jak mówi św. Paweł: „Z tymi, którzy Go miłują, we wszystkim współdziała dla ich dobra”? (Por Rz 8,28) Oczywiście, że tak!
Warto też zwrócić baczną uwagę na dalszy ciąg fragmentu Listu do Tesaloniczan, w którym czytamy: „W każdym położeniu dziękujcie, taka bowiem jest wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was.” Z fragmentu tego wynika, że bez względu na nasze życiowe położenie, na sytuację, w jakiej się znajdujemy, powinniśmy dziękować Bogu za wszystko, bo „taka jest Jego wola względem nas”, bo On, jeśli Go naprawdę kochamy, „we wszystkim współdziała dla naszego dobra”, czyli bardzo dobrze zna nasze potrzeby i lepiej wie od nas, co jest dla nas lepsze, a co gorsze. Powiedział, że „wszystkie włosy na naszej głowie są policzone.” (Mt 10,30)
Pozwólcie, że przytoczę jeszcze jeden fragment z Pisma świętego, a dedykuję go tym, którzy mają pretensje do Boga o to, że nie wysłuchuje ich modlitw: „Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swoich rządz. Cudzołożnicy! Czy nie wie cie, że przyjaźń ze światem, jest nieprzyjaźnią z Bogiem?” (Jk 4,3-4)
To tak do przemyślenia.
I jeszcze jedno: jeśli jest modlitwa, która ma rzeczywiście niezwykłą moc, to z pewnością jest nią modlitwa, której nauczył nas sam Jezus Chrystus, a rozpoczyna się ona słowami: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie …” Jeśli ktoś uważa, że wymyślił modlitwę lepszą i bardziej skuteczną od tej, którą wymyślił sam Syn Boży, grzeszy pychą! I to jaką!   

9. "Przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca."


Natrafiłem ostatnio w Internecie na wypowiedź pewnego „uczonego w Piśmie”, który twierdził, że pierwsi chrześcijanie nie mieli świadomości rzeczywistej obecności Jezusa Chrystusa w Eucharystii, że „łamanie chleba” było traktowane wówczas jak symbol, jak pamiątka sprawowanej przez Jezusa Ostatniej Wieczerzy i że dopiero w późniejszym okresie czasu Kościół „uchwalił”, że „w Najświętszym Sakramencie  Eucharystii są zawarte prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i Krew wraz z duszą i Bóstwem Pana Naszego Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus (…) Bóg i człowiek.” (KKK 1374)
Zajrzyjmy do Pisma świętego, a w szczególności do I Listu św. Pawła do Koryntian, w którym czytamy: „Tak więc, gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy. Czyż nie macie domów, aby tam jeść i pić? Czyż chcecie znieważać Boże zgromadzenie i zawstydzać tych, którzy nic nie mają?” (1Kor 11,20-22) Święty Paweł zwraca w tym Liście uwagę chrześcijanom z Koryntu, że nie rozumieją, na czym tak naprawdę polega Wieczerza Pańska, że schodzą się tylko po to, aby się najeść i napić, przez co „znieważają Boże zgromadzenie”. Przypomina im słowa Jezusa Chrystusa, który podczas Ostatniej Wieczerzy „wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: „To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę.” Podobnie skończywszy wieczerzę, wziął kielich mówiąc: „Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę.” (1Kor 11,23-25) Święty Paweł tłumaczy Koryntianom, że wszyscy ci, którzy biorą udział w „Bożym zgromadzeniu”, powinni mieć cały czas na uwadze powyższe słowa Jezusa Chrystusa; powinni mieć pełną świadomość tego, że to, co spożywają i piją, nie jest już zwykłym chlebem i zwykłym winem, że spożywają prawdziwe Ciało i prawdziwą Krew Pana! „Kto spożywa chleb i pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije.” (1Kor 11,29) „Nie zważając na Ciało Pańskie”, czyli biorąc udział w Wieczerzy Pańskiej, nie zwracając uwagi na fakt, że spożywa prawdziwe Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, który przecież wyraźnie powiedział: - „Jam jest chleb żywy, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało za życie świata.” (J 6,51) Święty Paweł nie tylko wyjaśnia Koryntianom istotę Eucharystii, ale też ostrzega ich przed konsekwencjami niewłaściwego Jej traktowania; mówi o „wyroku” dla tych, którzy biorą udział w Wieczerzy Pańskiej „nie zważając na Ciało Pańskie.” Tak więc od samego początku Kościół traktował Eucharystię tak, jak traktuje Ją obecnie. Od samego początku chrześcijanie „trwali w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. (…) Łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca.” (Dz 2,42-46)[i] Chociaż, jak wynika z Listu św. Pawła do Koryntian, niektórym chrześcijanom trzeba było niestety wielokrotnie tłumaczyć „w czym rzecz” i cierpliwie naprowadzać ich na właściwą drogę. Ci natomiast, którzy w pełni zdawali sobie sprawę z tego „w czym rzecz”, „przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca.”   




[i] Wieczerzę Pańską nazywano też pierwotnie „Łamaniem Chleba”.

8. Najważniejsze orędzie Maryi


            Przeczytałem ostatnio na facebooku tekst zatytułowany: „Najważniejsze orędzie Maryi”. Autor cytował w nim fragment jednego ze znanych objawień prywatnych. Nie neguję ogromnej wagi przytaczanych w poście słów Matki Najświętszej, najważniejszego jednak orędzia Matki Jezusa szukałbym nie w objawieniach prywatnych, które, jak mówi katechizm, „nie należą do depozytu wiary” (KKK 133), lecz w najważniejszym w historii ludzkości Objawieniu zawartym w Piśmie świętym; konkretnie w wydarzeniu, które miało miejsce pewnego pięknego dnia w Kanie Galilejskiej. (J 2,1-11) Przypomnijmy sobie to wydarzenie: na wesele, które miało miejsce w miejscowości Kana Galilejska, zaproszono Maryję; należała z pewnością do rodziny młodej. Józef raczej już nie żył, a Jezusa, który nie był jeszcze wtedy znanym nauczycielem i „uzdrowicielem”, zaproszono (wraz z uczniami) ze względu na Jego Matkę. W pewnym momencie zabrakło wina. Nie znamy przyczyn tej „wpadki”, nie mniej gospodarz wesela (lub starosta weselny) poinformował o tym fakcie Maryję. Dlaczego właśnie Ją? Musiała mieć w rodzinie duży autorytet, skoro dopuszczono Ją do tej „tajemnicy”. Co więcej, ten, którą Ją informował o tym niezwykle przykrym i wstydliwym fakcie, musiał liczyć na jej pomoc; na to, że kto jak kto, ale Maryja coś z pewnością wymyśli. Maryja dobrze wie, kim tak naprawdę jest Jej Syn, informuje Go więc: „Nie mają już wina.” W tej lakonicznej informacji kryje się prośba: „Zrób coś Synu, nie możemy przecież dopuścić, żeby nasza rodzina okryła się takim wstydem!” Zauważmy, że cud w Kanie jest pierwszym cudem Jezusa; tak przynajmniej pisze Ewangelista. Skąd w takim razie w umyśle Maryi przypuszczenie, że  Jezus dokona jakiegoś cudu? No bo przecież w sytuacji, jak się zdarzyła, tylko cud mógł Gospodarzom wesela pomóc. Czyżby apokryfy mówiły prawdę o cudach, jakie Syn Boży już we wczesnym dzieciństwie czynił? Jezus odpowiada jednak: „Czyż to moja lub Twoja sprawa Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?” Odpowiedź Jezusa różnie jest tłumaczona przez biblistów i teologów, jedno jest jednak pewne: ma wyraźne znamiona odmowy! Maryja nie przejmuje się tym jednak zbytnio. Mówi służącym: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.” Ze słów tych wynika, że nadal jest pewna, iż Jezus i tak spełni Jej prośbę; nie wie jeszcze jak, ale na pewno spełni! Nie ma innej możliwości! I rzeczywiście: Jezus wydaje po chwili służącym polecenie: „Napełnijcie stągwie wodą.” Służący nie byli robotami, lecz ludźmi; w normalnych warunkach każdy człowiek pomyślałby: „Po co?” Oni jednak wykonują to – wydawałoby się – bezsensowne polecenie bez szemrania! Dlaczego? Dla nas, z perspektywy czasu, sprawa jest całkiem jasna! Wiemy przecież kim jest Jezus, wiemy też, co się dalej stanie. Oni nic nie wiedzieli! Jak wielkie musieli mieć zaufanie do Maryi, do Jezusa, skoro bez zastanowienia wykonują to polecenie. Za pierwszym następuje drugie: równie, a może jeszcze bardziej „bezsensowne”: „Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu.” Co zrobili służący? Po prostu zanieśli! Zanieśli i zobaczyli, jak starosta weselny zachwyca się smakiem „wody, która stała się winem”.
Gdzie to najważniejsze, skierowane do nas współczesnych, orędzie Maryi? Zawiera się w słowach: „Zróbcie wszystko, cokolwiek (Mój Syn) wam powie!” To znaczy co? – zapyta ktoś. Wszystko! Wszystko co nam nakazał czynić chodząc po tej ziemi dwa tysiące lat temu!
Wnioski, jakie płyną dla nas z tego wydarzenia?
Po pierwsze: Możemy śmiało zwracać się do Maryi z każdą, najbłahszą nawet prośbą, bo Jezus „nie potrafi” niczego Matce swojej odmówić i jak uczy nas Kana, spełni każdą Jej prośbę, każde Jej życzenie.
Po drugie: Prosząc Maryję o wstawiennictwo, musimy za każdym razem brać pod uwagę słowa, które Maryja kieruje do nas: „Zróbcie wszystko, cokolwiek Mój Syn wam powie.” A biorąc pod uwagę dwa tysiące lat, które od tamtego czasu minęły, słowa te brzmią: „Zróbcie wszystko, cokolwiek Mój Syn wam powiedział.” Czy cud w Kanie wydarzyłby się, gdyby służący nie zrobili tego, co im Jezus powiedział? Oczywiście, że nie! Nie dziwmy się więc, że zdarza się, iż prosimy Maryję o wstawiennictwo, modlimy się o coś, a nie otrzymujemy tego. Może nie wykonujemy poleceń Jezusa, nie przestrzegamy jego przykazań, nie żyjemy według „wytycznych”, jakie nam pozostawił, nie robimy wszystkiego, co nam, powiedział?
Po trzecie: Czy cud w Kanie wydarzyłby się, gdyby ani gospodarz wesela, ani służba nie mieli bezgranicznego zaufania do Maryi i do Jej Syna Jezusa? Oczywiście, że nie! Bezgraniczne, dziecięce wręcz zaufanie jest istotą prawdziwej wiary, istotą skutecznej modlitwy.    

7. Grzeszny czy święty?


Pod adresem Kościoła Katolickiego pada ostatnio wiele złych słów. Wypowiadają je najczęściej ci, którzy nie są już Jego członkami i opinia ich jest bardzo stronnicza a nawet tendencyjna, bo wyrażając ją, zmierzają do wytłumaczenia się ze zła, które opanowało ich dusze. Nie znaczy to, że w krytyce tej nie ma krzty prawdy! Oczywiście, że jest, ale na pytanie: „Kościół jest grzeszny czy święty?” odpowiem: Kościół jest święty świętością swojej Głowy – Chrystusa, „grzeszny” natomiast grzesznością swoich członków, którzy podobni są do tej kobiety z Ewangelii św. Łukasza, „która prowadziła w mieście życie grzeszne, a dowiedziawszy się, że jest gościem (Jezus) w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.” (Łk 7,37-38) Dlaczego to zrobiła? Dlaczego weszła nieproszona do domu faryzeusza, który wydawał akurat ucztę i nie bacząc na to, co powie gospodarz i goście, podeszła do Jezusa, łzami obmyła Jego stopy, wytarła je długimi, pięknymi włosami (cała musiała być piękna, skoro wielu mężczyzn ubiegało się o jej względy) i namaściła je drogim, umieszczonym w alabastrowym naczyniu, olejkiem? Jej płacz musiał być bardzo szczery! Co więcej, musiał to być szloch, a nie zwykły płacz, skoro łez było tyle, że wystarczyło ich do obmycia nóg Jezusa. Jak bardzo kobieta ta musiała żałować za swoje grzechy! Jak bardzo rozpaczała z powodu swoich słabości, które nie pozwalały jej zerwać z grzechem! Jak bardzo potrzebowała zrozumienia, miłości i przebaczenia! Dobrze wiedziała, że dać jej to może tylko i wyłącznie Jezus, który wybaczy każdy, największy nawet grzech, jeśli żal jest naprawdę szczery.[i] Nie myliła się; usłyszała: „Twoje grzechy są odpuszczone” (Łk 7,44-48)   
Jeśli uważnie przeczytamy wszystkie cztery Ewangelie, z łatwością zauważymy, że pierwociny Kościoła Chrystusowego to ludzie podobni do tej bolejącej nad swoją nędzą kobiety: jawnogrzesznica, której Jezus wybacza grzechy, pomimo iż ówczesne prawo skazało ją na śmierć, zbrodniarz, który dopiero przed samą śmiercią postanowił się nawrócić, ślepy nędzarz, który potrafi tylko drzeć się w niebogłosy: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”, celnik Zacheusz, którego bogactwo na pewno nie pochodziło z uczciwej pracy, Samarytanka, która żyje z szóstym już mężczyzną i dlatego wstydzi się pokazywać ludziom na oczy, motłoch, który wiwatuje na cześć Jezusa, gdy ten daje mu za darmo chleb, a „stoi i patrzy” (Łk 23,35), gdy ich dobroczyńca prowadzony jest na śmierć (jestem przekonany, że w tłumie tym było co najmniej kilku takich, którzy niedługo potem stali się chrześcijanami) … i tak dalej, i tak dalej! Z  takich to ludzi budował Jezus swój Kościół, bo – jak mówił - „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.” (Mk 2,17) Nawet Apostołowie nie byli ludźmi bez skazy: Judasz, który Go potem zdradził, Piotr, który ze strachu wyparł się Go i to aż trzy razy, Mateusz, który był celnikiem, Szaweł, który zajmował się „wyłapywaniem” uczniów Chrystusa, aby ich uwięzić …
Przyjrzyjmy się powołaniu celnika Mateusza: „Potem wyszedł znowu nad jezioro. Lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną!” On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. (Mk 2,13-15) Chrystus kochał wszystkich tych grzeszników, nieudaczników i nędzarzy, przygarniał ich do siebie, pocieszał ich, uzdrawiał, odpuszczał im grzechy i zapewniał zbawienie. W zamian wymagał „nieobłudnej miłości” (1P 1,22) i „wiary, która działa przez miłość.” (Ga 5,6)
Nic się w tej kwestii nie zmieniło! Dzisiejszy Kościół również pełen jest tych, którzy wciąż upadają, potem płaczą i błagają o wybaczenie, żeby po chwili … znów upaść. Dzisiaj też Jezus powołuje do służby w Kościele grzeszników, którzy - to prawda - powinni się tak jak na przykład Lewi i Szaweł nawrócić, zmienić, stać się „nowym stworzeniem” (2Kor 5,17), niektórzy jednak, tak jak Judasz, nie dokonują tego, narażając się na potępienie. Ale czy Judasz, zanim zdradził, nie był Apostołem? Oczywiście, że był! Co więcej, na pewno razem z pozostałymi wędrował, nauczał, może nawet uzdrawiał i złe duchy wypędzał w imię Jezusa Chrystusa! Nic nie wskazuje na to, że tak nie było! (Patrz Mk 6,7-13) I jeszcze jedno: nawet on mógł się nawrócić i uzyskać przebaczenie, nawet on miał szansę na zbawienie! Nie skorzystał z niej jednak!
Tak sobie pomyślałem: biorąc pod uwagę fakt, iż „kler” pierwotnego Kościoła Chrystusowego liczył sobie dwanaście osób, zdrajców było w Nim ponad osiem procent! To dużo, prawda? Dzisiaj liczba ta jest na pewno o wiele mniejsza!



[i] Kiedyś nie mogłem sobie wyobrazić tej sceny: Jezus siedzący przy stole i kobieta obmywająca Jego stopy … Dopiero gdy trochę poczytałem, dowiedziałem się, że w tamtych czasach goście nie siedzieli przy stole, lecz leżeli i oparci na lewym łokciu jedli znajdujące się na stole potrawy. Łatwo sobie w tych okolicznościach wyobrazić scenę, w której kobieta obmywa, całuje i namaszcza bose, leżące na kanapie stopy Jezusa. 

6. Chrystus tak, Kościół nie?


            W związku z filmem (nawiasem mówiąc, bardzo potrzebnym) „Tylko nie mów nikomu”, zwielokrotniły się ataki niektórych środowisk i „działaczy społecznych” (a nawet „kulturalnych”) na Kościół jako taki. Coraz modniejsze staje się stwierdzenie: „Chrystus tak, Kościół nie!” Przyjrzyjmy się temu, co Pismo święte mówi o Kościele; Czym tak naprawdę jest Kościół? Wybrałem kilka fragmentów, które wyraźnie odpowiadają na to pytanie; Oto one:
„Jak bowiem w jednym ciele mamy wiele członków, a nie wszystkie członki spełniają tę samą czynność – podobnie wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami.” (Rz 12,4-5)
„Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. (…) Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami.” (1Kor 12,12; 12,27)
„Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa?” (1Kor 6,9)
„I On (Chrystus) jest Głową Ciała  – Kościoła.”  (Kol 1,18)
Bóg „wszystko poddał pod Jego (Chrystusa) stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem.” (Ef 1,22-23)
W Liście do Kolosan Apostoł Paweł pisze, że działa i cierpi dla dobra Chrystusa, „dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół.” (Kol 1,24)
Z przytoczonych przeze mnie fragmentów Pisma świętego wynika, że Kościół jest niczym innym, jak Mistycznym Ciałem Chrystusa, którego wszyscy jesteśmy członkami, a którego Głową jest sam Jezus Chrystus. Jeśli tak, a tak właśnie jest, poddani jesteśmy wszyscy określonym, a logicznie wynikającym z tej definicji rygorom. Św. Paweł pisze tak: „Ciało bowiem, to nie jeden członek, lecz liczne członki. Jeśliby noga powiedziała: „Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała” – czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśli ucho powiedziało: „Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała” – czyż nie należałoby do ciała? (…) Bóg tak jak chciał, stworzył różne członki, umieszczając każdy z nich w ciele. Gdyby całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? Tymczasem wprawdzie liczne są członki, ale jedno ciało. Nie może więc oko powiedzieć ręce: „Nie jesteś mi potrzebna”, albo głowa nogom: „Nie potrzebuję was.” Raczej nawet niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem. (…) Bóg tak ukształtował nasze ciało, ze zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, by nie było rozdwojenia w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem. Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki.”  (1Kor 12,14-26)
Tak więc, każdy z nas – należąc do Kocioła Chrystusowego, bez względu na to, kim jest (biskupem, „szeregowym” kapłanem, siostrą zakonną, charyzmatykiem, osobą świecką) i jaką pełni funkcję w Kościele, ma takie samo dla kształtu i rozwoju Kościoła znaczenie, tak samo jest niezbędny i godny szacunku jak wszyscy inni członkowie. Kościół to nie tylko hierarchia, to nie tylko duchowni, to również my – ludzie świeccy! Nie wszyscy możemy być biskupami, nie wszyscy możemy być kapłanami, nie wszyscy możemy być zakonnikami, ale wszyscy zobowiązani jesteśmy działać dla dobra Kościoła, tak jak poszczególne części naszego ciała, działają dla dobra całego naszego organizmu. Jeśli jedna z części naszego ciała jest niesprawna, cały organizm staje się niesprawny.
Pamiętać powinni wszyscy o tym, że działając dla Kościoła, działamy dla samego Jezusa Chrystusa, bo przecież Kościół to Jezus Chrystus! Jezus wyraźnie podkreśla tę prawdę, zadając pytanie Szawłowi, który idzie do Damaszku, aby aresztować chrześcijan: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” Zdezorientowany Szaweł odpowiada pytaniem na pytanie: „Kto jesteś Panie?” Przecież on nikogo konkretnego nie prześladuje! Owszem, prześladuje powstające jak grzyby po deszczu gminy chrześcijańskie, prześladuje rodzący się Kościół, ale nie jakąś konkretną osobę!  Chrystus uzmysławia mu jednak, że prześladując Kościół, prześladuje Jego samego, bo to On jest tym Kościołem: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz.” (Dz 9,4-5)
Nasuwa mi się w tym momencie refleksja następująca: jeśli widzimy, że w Kościele coś dzieje się źle, nie krytykujmy całego Kościoła jako takiego, przyjrzyjmy się raczej tym członkom Ciała Chrystusowego, które są niesprawne, które działają źle i starajmy się zrobić wszystko (w miarę naszych możliwości oczywiście) żeby członki te uzdrowić, doprowadzić do pełnej sprawności. Przyglądajmy się przy tym bacznie naszym słowom i naszym działaniom, czy aby na pewno „przyczyniają się do zbudowania Kościoła” (Por 1Kor 14,12), czy aby nie wynikają ze zwykłej, ludzkiej złośliwości, zawiści lub nawet niechęci do Kościoła Chrystusowego i mają na celu Jego „burzenie”, a nie „budowanie”. Święty Paweł w Liście do Galatów, wśród których pojawił się ktoś, kto postanowił „namieszać” w ich Kościele, pisze: „Na tym, który sieje między wami zamęt, zaciąży wyrok potępienia, kimkolwiek by on był.” (Gal 5,10) 
O tym, że w już w Kościele starożytnym działali ludzie, którym zależało bardziej na burzeniu, niż na budowaniu, pisze również św. Juda Apostoł: „Umiłowani, wkładając całe staranie w pisanie wam o wspólnym naszym zbawieniu, uważam za potrzebne napisać do was, aby zachęcić do walki o wiarę raz tylko przekazaną świętym. Wkradli się bowiem pomiędzy was jacyś ludzie, którzy dawno już są zapisani na to potępienie, bezbożni, którzy łaskę Boga naszego zamieniają na rozpustę, a nawet wypierają się jedynego Władcy i Pana naszego, Jezusa Chrystusa.”  (Jud 3-4)
A propos budowania i burzenia: jest taki piękny fragment Pisma świętego, w którym Kościół przedstawiony jest jako dom, jako budowla, za stan której wszyscy jesteśmy odpowiedzialni: „A więc nie jesteście już obcymi i przechodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga – zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu Świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha.” (Ef 2,19-22) To „wspólne budowanie” Kościoła, powinno być naszą troską, celem naszych działań, bez względu na to, jakie miejsce w Kościele tym zajmujemy. Bardzo pomaga nam w tym świadomość, że Założyciel i Głowa Kościoła jest cały czas z nami; powiedział przecież: „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata.”

5. Jezus a kobiety

Wylała się ostatnio w Internecie fala oburzenia spowodowana tym, że goszczące w jednej z warszawskich parafii kobiety pełniły rolę szafarek Komunii świętej. Nie mam zamiaru dyskutować na temat prawa kanonicznego, autorytatywnie i rzeczowo wypowiedział się na ten temat jezuicki portal Deon, chciałem jedynie wyrazić swoje zdziwienie z powodu takiego a nie innego wypowiadania się na temat kobiet i ich roli w Kościele przez polskich katolików; i katoliczki również! Jedna z nich na przykład napisała na fb: „Komunia święta z rąk kobiety? Nigdy!”
Skąd ten niechrześcijański, „judaistyczny” wręcz stosunek do kobiet? Gdy przeczytamy uważnie Ewangelie, zauważymy, że w swoich kontaktach z kobietami Jezus często wykraczał daleko poza istniejącą wówczas mentalność i obyczajowość, dając wyraźnie swoim uczniom-mężczyznom do zrozumienia, że rola kobiet w Jego Kościele ma być całkiem inna niż w judaizmie. 
Zagadnienie to jest z pewnością zagadnieniem bardzo szerokim i można by było na temat obszerna pracę naukową napisać, ja jednak poprzestanę na przyjrzeniu się niezwykle ciekawej i wymownej opowieści biblijnej zatytułowanej: „Jezus i Samarytanka”.
 Św. Jan opowiada w swojej Ewangelii, jak to pewnego dnia Jezus , idąc do Galilei, zatrzymał się w samarytańskim miasteczku Sychar „w pobliżu pola, które niegdyś dał Jakub synowi swemu Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny.” (Cała opowieść: J 4,1-42) W Palestynie szósta godzina, to samo południe. Pełne słońce, skwar nie do wytrzymania … żadna kobieta przy zdrowych zmysłach (bo to oczywiście kobiety chodziły po wodę) nie idzie o tej porze do studni! Wczesnym rankiem, owszem! Wszystkie wtedy przychodzą; nie tylko po to, aby wody nabrać, ale też spotkać się, poplotkować nieco … Jedna z Samarytanek przychodzi jednak do studni w samo południe. Dlaczego? Widocznie nie chce żadnej sąsiadki spotkać. Wstydzi się, jest przecież kobietą, która żyje niemoralnie: „miała bowiem pięciu mężów, a ten, którego ma teraz, nie jest jej mężem.”  Ku swojemu zdziwieniu zastaje przy studni mężczyznę, w dodatku Żyda, a przecież „Żydzi z Samarytanami unikają się nawzajem.” Co więcej, Żyd ten postępowaniem swym wykracza poza wszystkie obowiązujące wówczas obyczaje! „Zagaduje” ją; mówi do niej: „Daj mi pić!” Kobieta jest w szoku: „Jakżesz ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” Z pewnością w myślach dodaje: „A gdybyś jeszcze wiedział, jaką kobietą jestem, nawet byś się do mnie nie zbliżył!”
Słyszałem kiedyś, jak pewien kaznodzieja powiedział, że Jezus spotkał Samarytankę „przypadkowo.” Jak można posądzać Syna Bożego o to, że zrobił coś przypadkowo, skoro wszystko w Jego życiu na ziemi było precyzyjnie, „od wieków”, zaplanowane? Chciał się spotkać z tą grzeszną Samarytanką i się spotkał! Po co? Aby przekazać jej wiedzę, której nawet uczniowie Jego jeszcze nie posiadali: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu.” Samarytanka nie od razu pojmuje słowa Jezusa, ale gdy Ten wyjawia swoją wiedzę na temat jej grzesznego życia, mówi: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem” i rozpoczyna z przygodnym nauczycielem żydowskim iście teologiczną rozmowę. Mówi, a właściwie pyta: „Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga.” Jezus tłumaczy jej: „Wierz mi kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…) Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.” Rzekła do Niego kobieta: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko.” Powiedział do niej Jezus: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię.”
Czytając Ewangelię św. Jana zauważamy, że  ta grzeszna kobieta samarytańska jest pierwszą osobą, którą Jezus informuje o tym, że jest Mesjaszem!
Kobieta słysząc to, rzuca swój dzban i biegnie do miasta, aby powiedzieć mieszkańcom Sychar, że spotkała Mesjasza. Nie wstydzi się już; jej serce wypełnia wielka radość: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam. Czyż On nie jest Mesjaszem?” – woła. Uwierzyli jej? Jej ekscytacja, jej przekonanie były tak wielkie, że uwierzyli! „Wyszli z miasta i szli do Niego.”
Jak uczniowie Jezusa zareagowali na fakt, że ich Nauczyciel rozmawia na osobności z kobietą, w dodatku Samarytanką? Św. Jan pisze: „Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział: „Czego od niej chcesz? – lub: - Czemu z nią rozmawiasz?” Jezus miał już u nich na tyle duży autorytet, że nie śmieli Go o to zapytać. Nie zrozumieli Go jednak! Święty Jan opisuje to wydarzenie z perspektywy czasu, z pozycji sędziwego człowieka, który już wszystko rozumie, a opisuje je tak szczegółowo, bo dla pełnego zrozumienia ducha Ewangelii ma ono znaczenie ogromne!
Św. Jan dobrze pamięta, że wtedy, gdy przyszli do Jezusa, (kobieta w tym czasie pobiegła do miasta) ich Nauczyciel był tak zaaferowany, że nie chciał nawet przyjąć od nich jedzenia, a przecież musiał być głodny: „Tymczasem prosili Go uczniowie mówiąc: „Rabbi, jedz!” On im rzekł: „Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie.” Mówili więc uczniowie jeden przez drugiego: „Czyż Mu kto przyniósł coś do jedzenia?” Niczego nie rozumieli! Przychodzi mi na myśl podejrzenie, że ta Samarytanka, w swojej kobiecej wrażliwości więcej rozumiała niż oni! „Powiedział im Jezus: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał i wykonać Jego dzieło.”
A jak zakończyła się misja kobiety? Święty Jan pisze: „Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam.” Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twojemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata.” Dobra, dobra, panowie, ale gdyby nie ta kobieta, nadal nie mielibyście o niczym zielonego pojęcia!
Ta grzeszna Samarytanka w tworzeniu pierwotnego Kościoła, w kształtowaniu ideologii tegoż Kościoła odegrała bardzo ważną rolę! I to nie przypadkowo! Jezus powierzył jej przecież misję ewangelizacyjną! Samarytanie z Sychar mieli za jej przyczyną stać się gorliwymi wyznawcami Chrystusa Jezusa!  Jak wielką  rolę wyznaczył Pan tej prostej, grzesznej kobiecie
Warto w tym miejscu wspomnieć inne jeszcze, znajdujące się w Ewangeliach wydarzenie: fakt, że pierwszymi osobami, które dowiadują się, że Jezus zmartwychwstał, są kobiety! Co więcej, pierwszą osobą, która widzi Zmartwychwstałego i rozmawia z Nim, jest nie kto inny, jak kobieta! Nie św. Piotr, nie św. Jan, „którego Jezus umiłował”, lecz kobieta! Pomyślmy o tym, bo to nie żaden przypadek!
 „Dlaczego więc – zapyta ktoś – Pan nasz nie wyznaczył kobiecie takiej samej roli w Kościele, jaką wyznaczył mężczyźnie?” No cóż, nawet On nie mógł iść zbyt daleko w swoich „rewolucyjnych pomysłach”, nawet On musiał się liczyć z granicami, które wyznaczała Mu ówczesna mentalność i obyczajowość żydowska. Myślę, że Kościół współczesny może jednak – biorąc pod uwagę intencje Pana - zrobić krok (a może nawet kilka kroków) do przodu. Jestem przekonany, że Pan nasz byłby z tego bardzo zadowolony. Z pewnością już jest, widząc nieśmiałe jak na razie starania o zwiększenie roli kobiety w Kościele. 

4. Wszyscy jesteśmy kłamcami!

 My, polscy katolicy dumni jesteśmy z tego, że cechuje nas daleko idąca wierność wartościom chrześcijańskim, że nasze świątynie, mimo iż na zachodzie burzy się je lub zamienia na dyskoteki, pełne są kochających Boga wiernych, że w naszych sanktuariach tysiące pielgrzymów wyznaje swoją miłość Synowi Bożemu i jego Matce Maryi, że nawet wówczas, gdy cała Europa odejdzie od Chrystusa, my pozostaniemy Mu na zawsze wierni …
Czy rzeczywiście? Wydaje mi się, że uwierzyć w to może jedynie ktoś, kto nie potrafi prawidłowo zdefiniować pojęcia: „wartości chrześcijańskie”, kto nie ma pojęcia o tym, czego nauczał swoich uczniów Jezus Chrystus, kto nigdy nie czytał Pisma świętego, w którym napisane jest: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoja duszą i całym swym umysłem (…) a bliźniego swego jak siebie samego.” (Mt 22,37-39) A także: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.” (J 13,34-35) 
Biorąc pod uwagę te słowa (a wypowiedział je sam Jezus Chrystus) i patrząc na to, co dzieje się w tej chwili w naszej „katolickiej” ojczyźnie, możemy śmiało zaryzykować twierdzenie, że w zdecydowanej większości nie jesteśmy uczniami Chrystusa, nie jesteśmy chrześcijanami, bo nie przestrzegamy podstawowego przykazania, jakie dał nam Jezus! Nie miłujemy się wzajemnie, wprost przeciwnie: jest w nas wiele „goryczy, uniesienia, gniewu, wrzaskliwości, znieważania i złości! (Por Ef 431)  „A jeśli u was – ostrzega św. Paweł -  jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli!” (Gal 5,15)
Nie pomogą nam modlitwy na ulicach i granicach, nabożeństwa i procesje, posty i adoracje, jeśli nie będzie w nas miłości! „Miłosierdzia chcę a nie ofiary!” (Mt 9,9) – woła do nas Bóg i dodaje: „Sąd nieubłagany będzie dla tego, kto nie czynił miłosierdzia.” (Jk 2,13)
„Ależ ja czynię miłosierdzie!” – zawoła niejeden z nas – „Daję na biednych, biorę udział w różnych akcjach charytatywnych i zbiórkach pieniężnych, jestem bardzo miłosiernym człowiekiem!” „Tak myślisz?” – zapyta Jezus – „Choćbyś rozdał na jałmużnę całą majętność swoją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości byś nie miał, nic byś nie zyskał!”  (1Kor 13,3) Najważniejsza w chrześcijaństwie jest caritas, czyli miłość do drugiego człowieka i to ona decyduje o tym, czy jesteśmy prawdziwymi uczniami Chrystusa, czy też nie! „Jeśli ktoś mówi: „Miłuję Boga”, a brata swego nienawidzi, jest kłamcą! Albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi.” (1J 4,20)
Tak więc nie mówmy, że jesteśmy jedynym ratunkiem dla chrześcijaństwa, że jesteśmy obrońcami wartości chrześcijańskich, bo to nieprawda! Jednego dnia składamy pobożnie ręce wyznając Bogu miłość, drugiego, bez najmniejszego wahania  okazujemy naszemu bliźniemu niechęć, pogardę, a nawet nienawiść, z różnych, błahych nieraz powodów! Nie ma w nas krzty tolerancji i zrozumienia dla innych! O wrogach nie wspomnę. Co tu dużo mówić: jesteśmy „kłamcami” i „obłudnikami”! I żeby nie było: stwierdzenie to nie dotyczy jakichś konkretnych osób, konkretnych opcji politycznych! Wszyscy jesteśmy kłamcami i obłudnikami, wszyscy wymagamy nawrócenia! Ja też!
P.s. Mówiąc „wszyscy”, mam oczywiście na myśli tych wszystkich Polaków, którzy uważają się za chrześcijan.
Po namyśle: ja bardzo przepraszam „sprawiedliwych”, bo z pewnością jest kilku wśród nas, ale ja ich dotychczas nie spotkałem.

3. Naprawdę zmartwychwstał!

Nasza wiara opiera się przede wszystkim na fakcie zmartwychwstania Jezusa, na rzetelnej wiedzy o tymże zmartwychwstaniu! Przecież „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara.” (1Kor 15,14)
Na czym opiera się to nasze przekonanie o Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa? Skąd nasza wiedza o tym niezwykłym wydarzeniu? Przekazali nam ją uczniowie Jezusa, czyli ci, którzy dobrze Go znali. Trzy lata z Nim chodzili, trzy lata „pracował” nad ich wiarą, czyniąc „znaki” świadczące o tym, że jest Synem Bożym. Apostoł Jan, relacjonując cud w Kanie Galilejskiej, pisze: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.” (J 2,11) Czy na pewno do końca uwierzyli? Przez trzy lata patrzyli, jak uzdrawia, wyrzuca złe duchy, wskrzesza umarłych i chociaż „wielu uwierzyło w Niego, widząc znaki, które czynił” (J 2,23), oni jednak, gdy tylko został pojmany, „opuścili Go i uciekli” (Mk 14,50) Panicznie bali się aresztowania. Jedynie Piotr – ten, który powiedział: „Myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (J 6,69), zainteresował się dalszym losem Jezusa i poszedł na dziedziniec wielkiego kapłana. Ale i tak, gdy „zarzucono” mu, że jest uczniem sądzonego właśnie Galilejczyka, wyparł się Go i to trzy razy! Pod krzyżem, razem z Maryją i innymi kobietami stał tylko Jan; Dlaczego nie uciekł jak pozostali? Niektórzy twierdzą, że nie uciekł, bo był bardzo młody i nie podlegał jeszcze odpowiedzialności karnej. Inni mówią, że był po prostu odważny i za tę odwagę Jezus wynagrodził go naturalną śmiercią w sędziwym wieku. Trudno teraz powiedzieć, jak było naprawdę; Jedno jest pewne: stał pod krzyżem, a umierający Jezus zobowiązał go do zaopiekowania się Maryją. Na pogrzeb też nikt z Apostołów nie przyszedł. Pochówkiem zajął się jeden z członków Wysokiej Rady - Józef z Arymatei. Widocznie jego pozycja społeczna była na tyle mocna, że nie musiał się bać.
Gdzie podziała się wiara Apostołów? Prysła jak bańka mydlana! Jeśli ktoś sądzi, że ci wystraszeni i bojący się o swoje życie ludzie, wymyślili nagle bajeczkę o zmartwychwstaniu i zaczęli ją głosić w całym Cesarstwie Rzymskim bez względu na prześladowania, więzienia i inne „niedogodności”, jest głupcem!!! Nikomu z Apostołów głoszenie Zmartwychwstania nie przyniosło korzyści: ani materialnych, ani jakichkolwiek innych; oprócz zbawienia oczywiście, które otrzymali po męczeńskiej śmierci. Wszyscy bowiem, oprócz Jana, zginęli śmiercią męczeńską! Co się więc stało, że nagle ci słabi, przerażeni śmiertelnie ludzie wyszli ze swojego ukrycia i publicznie, bez trwogi zaczęli głosić, że Chrystus zmartwychwstał? Wytłumaczenie jest tylko jedno: On naprawdę zmartwychwstał! I to nie jest tak, że uwierzyli komuś na słowo! Nie uwierzyli nawet niewiastom, które cały czas z nimi chodziły, a które w niedzielę rano poszły namaścić ciało Jezusa i zastały pusty grób. Od „dwóch mężczyzn w lśniących szatach” usłyszały: „Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: „Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie.” Wtedy przypomniały sobie Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary.” (Łk 24,1-11) Ba! Któż w tamtych czasach wierzył kobiecie! Świadectwo kobiety, bez względu na jego wagę i treść, nie było wtedy traktowane poważnie. To, że Ewangeliści umieścili je w Piśmie świętym,  wzmacnia jego wiarygodność.
Św. Marek tak opisuje wydarzenia, które miały miejsce bezpośrednio po zmartwychwstaniu: „Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Ci jednak słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć. Potem ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli do wsi. Oni powrócili i oznajmili pozostałym, lecz im też nie uwierzyli. W końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego.” (Mk 16,9-14) Ale nawet wtedy mieli wątpliwości: „Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to JA JESTEM!”[i] (…) Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli, i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: „Macie tu coś do jedzenia?” Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich. (…) Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma, i rzekł do nich: „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego.” (Łk 24,37-48)
Wiele do myślenia daje nam historia Apostoła Tomasza: „Ale Tomasz, jeden z dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, (z pozostałymi Apostołami) kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana.” Ale on rzekł do nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę.” A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz (domu) i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!” Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż (ją) do mego boku i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym.” Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój.” Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.” (J 20,24-29) Apostoła Tomasza przyzwyczailiśmy się nazywać „niewiernym”. Czy słusznie? Założę się, że większość z nas zachowałaby się w tej sytuacji podobnie. Tomasz jest po prostu realistą, a nawet racjonalistą, nie potrafi i nie chce uwierzyć w coś, co nie jest poparte mocnymi dowodami. Powinniśmy być wdzięczni św. Tomaszowi, bo dzięki Jego „niedowiarstwu” zyskaliśmy kolejny niezbity dowód na zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
Doskonałym uzupełnieniem cytowanych przeze mnie relacji są następujące wypowiedzi Ewangelisty Jana: „I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego.” (J 20,30-31) „Ten właśnie uczeń (czyli on, Jan) daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał. A wiemy, że świadectwo Jego jest prawdziwe. Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać.” (J 21, 24-25)
Św. Marek z kolei tak kończy swoją Ewangelię: „Po rozmowie z nimi, Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami, które im towarzyszyły”. (Mk 16,19-20)
Jak długą i mozolną drogę przebyła wiara pierwszych uczniów Chrystusa; wiara, która pod koniec tej drogi stała się pewnością, że Jezus naprawdę jest Synem Bożym, że Jezus naprawdę zmartwychwstał. Wzmocnieni Duchem Świętym zaczęli więc bez lęku głosić, że: „Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli postanowienia i przywidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim. (…) Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami. Wyniesiony na prawicę Boga, otrzymał od Ojca obietnicę Ducha Świętego i zesłał Go, jak to sami widzicie i słyszycie. (…) Niech więc cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem i Mesjaszem.”[ii] (Dz 2,22-36)  
Fakt zmartwychwstania Jezusa poświadcza również św. Paweł Apostoł w Pierwszym Liście do Koryntian: „Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu,[iii] później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, potem zaś wszystkim apostołom. W końcu już po wszystkim, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi. Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich i nie godzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży.” (1Kor 15,3-9)
Nasza wiara w Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa opiera się więc na wiedzy, której dostarczyli nam Jego pierwsi uczniowie, pisząc teksty biblijne. Wierzymy im, bo nie mamy powodów, żeby im nie wierzyć; wierzymy im, bo „wiemy, że świadectwo ich jest prawdziwe.”





[i] JA JESTEM to imię Boga.
[ii] Fragment pierwszego publicznego przemówienia Apostoła Piotra.
[iii] W miejsce Judasza Apostołowie wybrali Macieja. (Por Dz 1,15-26)


2. Czy Duch Święty był obecny na Soborze Watykańskim II?

Od dłuższego już czasu pojawiają się w Internecie głosy krytykujące uchwały Soboru Watykańskiego II, a co za tym idzie posoborowe nauczanie Kościoła. Nie mam zamiaru wnikać w intencje malkontentów, w powody, jakimi kierują się, atakując  soborowe uchwały. Nie będę tej kwestii analizował, gdyż obawiam się, że jest to sprawka Złego, który ludzi tych nakłania do ataku na dzieła Ducha Świętego. Tak! Ducha Świętego! Gdy Apostoł Piotr ogłaszał uchwałę I Soboru, zwanego Soborem Jerozolimskim, zaczął słowami: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my …” (Dz 15,28) Św. Piotr oraz wszyscy obecni na Soborze uczniowie Jezusa Chrystusa nie mieli najmniejszych wątpliwości, że obradami Soboru kierował Duch Święty. Czy mieli prawo do takiego właśnie przekonania? Oczywiście! Założyciel Kościoła – Jezus Chrystus, podczas Ostatniej Wieczerzy powiedział im: „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy.” (J 14,16) Niedługo po Wniebowstąpieniu spełnił swoją obietnicę – zesłał na swoich uczniów (czyli na swój Kościół) „Pocieszyciela”, „Ducha Prawdy”, który pozostał z nimi „na zawsze”! Jak dowiadujemy się z Dziejów Apostolskich, kierował nimi od samego początku! Oto przykład – jeden z wielu oczywiście: „Gdy odprawiali publiczne nabożeństwo i pościli, rzekł Duch Święty: „Wyznaczcie mi już Barnabę i Szawła do dzieła, do którego ich powołałem.” Wtedy po poście i modlitwie oraz po nałożeniu na nich rąk wyprawili ich. A oni wysłani przez Ducha Świętego zeszli do Seleucji, a stamtąd odpłynęli na Cypr.” (Dz 13,2-4) Nie opuścił ich też (bo dlaczegóż miałby ich opuścić) podczas obrad Soboru Jerozolimskiego, tak więc mieli pełne prawo powiedzieć: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my …”.
Duch Święty czuwa do dziś nad Kościołem Chrystusowym, który dzięki temu jest i będzie zawsze „Kościołem Boga żywego, filarem i podporą prawdy.” (1Tym 3,15) Dlaczego, według niektórych,  przestał się nagle opiekować Kościołem, skoro Jezus Chrystus obiecał, że pozostanie z tym Kościołem „na zawsze”, czyli „aż do skończenie świata”? (por. (Mt 28,16) Nie jestem teologiem, śmiem jednak twierdzić, że ci, co przekonują nas, że obradami II Soboru Watykańskiego nie kierował Duch Święty, że obradujący nie mieli prawa wypowiadać słów: "Postanowiliśmy: Duch Święty i my", po pierwsze: zarzucają Jezusowi Chrystusowi kłamstwo, a po drugie: coś mi się wydaje, iż bluźnią przeciwko Duchowi Świętemu; "Bluźnierstwo to nie będzie im odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym”. (Mt 12,32)
Warto też zwrócić w tym miejscu uwagę na takie słowa naszego Pana, jak: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą.” (Mk 13,31) Słowa mówiące o tym, że Duch Święty pozostanie z Kościołem Chrystusowym "na zawsze" również.

1. Słowo Boże o wolności

Ostatnio dużo się mówi u nas o „wolności”! Odmieniamy ją przez wszystkie przypadki, nie bardzo nieraz zdając sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę ta wolność jest! Wielu kojarzy ją z anarchią i uważa, że wyznaczanie człowiekowi rygorystycznych granic etycznych, zmuszanie go do postępowania zgodnego z jakimiś „przykazaniami” i religijnymi nakazami to odbieranie mu wolności! „Człowiek ma przecież prawo sam decydować o swoim losie – mówią - ma prawo sam zaplanować swoje życie! Człowiek wykonujący przygotowany uprzednio plan, nawet jeśli Tym, który plan ten przygotował, jest sam Bóg,  nie jest człowiekiem wolnym, jest niewolnikiem nie zasługującym na miano homo sapiens.
Co na temat wolności mówi Pismo święte? Postanowiłem znaleźć w Nowym Testamencie fragmenty, które na ten temat mówią.
I tak: w I Liście do Galatów św. Paweł pisze, że wszyscy „powołani zostaliśmy do wolności.” (Gal 4,13) Z kolei w II Liście do Koryntian precyzuje: „Wolność jest tam, gdzie jest Duch Pański! My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską  jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu.” (2Kor 3,17-18) Tak więc wykonując wolę naszego Pana, naśladując Go, zanurzając się w Jego świętości, coraz bardziej „upodabniamy się do Jego obrazu”; do obrazu Tego, który jest kwintesencją wolności! Prawo, które nam dał, jest Prawem wolności a nie niewoli:  „Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności.” – pisze św. Jakub. (Jk 2,12) Tak naprawdę wolność tracimy wówczas, gdy oddalamy się od Boga, przyjmując władztwo szatana, wykonując polecenia demonów: „Każdy kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. (…) Jeśli Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni.” (J 8,34-36) Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami, poznacie prawdę a prawda was wyzwoli.” (J 8,31-32) „Co to jest prawda?” – zapyta ktoś. „Ja jestem drogą, prawdą i życiem.” (J 14,6) – odpowiada Pan.
Tylko służba Panu, tylko wypełnianie Jego woli da nam prawdziwą wolność, która będzie źródłem naszej radości, naszego szczęścia.
„Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam, radujcie się! (…) Pan jest blisko!” – pisze do Filipian św. Paweł. (Flp 4,4-5) „Radujcie się, bo wybraliście właściwą drogę, bo czeka was nagroda w niebie, bo czas, który dzieli nas od tego oczekiwanego momentu jest w porównaniu do wieczności bardzo krótki; a więc radujmy się, bo „Pan jest blisko!”
Wolność od przykazań Bożych jest wolnością pozorną, gdyż osiągając ją, popadamy w niewolę grzechu. Co jest dla człowieka lepsze? Dobre jest to – mówi znane polskie przysłowie – co się dobrze kończy. Św. Paweł w swoim Liście do Rzymian pisze tak na ten temat: „Kiedy bowiem byliście niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości. Jakiż jednak pożytek mieliście wówczas z tych czynów, których się teraz wstydzicie? Przecież końcem ich jest śmierć. Teraz zaś, po wyzwoleniu z grzechu i oddaniu się na służbę Bogu, jako owoc zbieracie uświęcenie. A końcem tego – życie wieczne. Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.” (Rz 7,20-23) 
 Świat mówi nam oczywiście co innego: korzystając z pomocy szatana, kusi nas pozorami wolności, „wspaniałościami”, dzięki którym „nasze życie stanie się rajem”. Roztacza przed nami wizje, którym człowiek małej wiary nie potrafi się oprzeć; każe nam zapomnieć o tym, że nasza ziemska pielgrzymka jest bardzo krótka, że wcześniej czy później (bywa, że wcześniej niż później) zakończy się i nastąpi „chwila prawdy”, która dla jednych będzie początkiem wiecznego szczęścia, dla drugich, początkiem wiecznego dramatu.
Pismo święte mówi: „Mądrość tego świata jest głupstwem u Boga” (1Kor 3,19), tak więc „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5,29) i chlubić się tym, co Boże, a nie tym, co ludzkie. „Nie daj Boże, abym miał się chlubić z czego innego, jak z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata.” – pisze św. Paweł do Galatów (Ga 6,14), a w Liście do Koryntian woła: „Cokolwiek czynicie, na chwałę Bożą czyńcie!” (1Kor 10,31) 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O patriotyzmie, Krzyżakach i kłamstwie historycznym.

W poszukiwaniu Antychrysta

Chrystian - człowiek nadziei