O patriotyzmie, Krzyżakach i kłamstwie historycznym.
W związku ze zmianą bloga (wymuszoną zresztą, bo wcale jej nie chciałem) utraconych zostało wiele ciekawych (tak przynajmniej zostały przez wielu ocenione) artykułów, które niegdyś napisałem. Mam je jednak nadal na dysku i postanowiłem kilka ciekawszych i nadal aktualnych tekstów odświeżyć. Pierwszym z nich, w związku z tym, że temat patriotyzmu jest ostatnio bardzo "modny", niech będzie tekst mówiący o "patriotyzmie" w średniowieczu.
„Patriotyzm” to słowo, którego kariera
rozpoczęła się dopiero w XVI w. a pochodzi z łacińskiego „patria” czyli
„ojczyzna”. Tak więc patriotyzm to szeroko pojęta miłość do ojczyzny. No
dobrze, powie ktoś, ale co to jest „ojczyzna”, jakie elementy decydują o tym,
że dany kraj, dana część planety Ziemia jest naszą ojczyzną? Przewertowałem
szereg definicji tego pojęcia i stwierdziłem, że są one naprawdę bardzo zróżnicowane,
chociaż można z nich wyłowić kilka elementów wspólnych: określona zbiorowość
ludzka, czyli naród, terytorium historycznie należące do danego narodu,
tradycja narodowa, wspólne dzieje, określona świadomość i kultura narodowa, no
i wreszcie wspólny język.
Biorąc wszystkie te elementy pod
uwagę, przestajemy się dziwić, że dla ludzi średniowiecza pojęcie patriotyzmu
nie istniało, tak, jak nie istniało pojęcie „ojczyzna”. Pomijając fakt, że dla
człowieka wieków średnich istniała tylko „ojczyzna niebieska”, do której przez
całe swoje życie dążył, jak mógł nazywać „swoją ojczyzną” kraj (czy teren),
który co parę lat zmieniał właściciela, w którym ludzie rozmawiali często
różnymi językami, kultywując jednocześnie tę samą, obowiązującą w całej Europie
kulturę? Granice państw zmieniały się bez przerwy, podbijane, sprzedawane, a
nawet darowane ziemie wędrowały z rąk do rąk, co dla mieszkańców nie oznaczało
wcale przesiedlenia lub zmiany języka, którym się na co dzień posługiwali.
W średniowieczu był jeden międzynarodowy
język urzędowy: łacina. Na co dzień, każdy mógł posługiwać się językiem takim,
jakim chciał, jakim mówili jego rodzice. Na przykład w Krakowie, duży procent
bogatszych mieszczan posługiwał sie na co dzień językiem niemieckim, co oczywiście
nikomu nie przeszkadzało. W Prusach Zakonnych (w państwie Zakonu Krzyżackiego)
funkcjonowało kilka języków (oprócz łaciny oczywiście). Bracia mówili na co
dzień po niemiecku, mieszczanie po niemiecku, po polsku i częściowo w języku
pruskim, chłopi i rycerze różnie: po niemiecku, po polsku (lub w jakimś innym
języku słowiańskim), a także w języku pruskim, gdyż tereny państwa zakonnego
zamieszkiwało wielu nawróconych na chrześcijaństwo rycerzy i chłopów
pochodzenia pruskiego. Jeśli chodzi o mieszkańców pochodzenia niemieckiego lub
słowiańskiego, to sprowadzani oni było przez Krzyżaków do Prus, celem
zasiedlenia i zagospodarowania bezludnych terenów. I tak przybywali do Prus
ludzie z Rzeszy, z Pomorza, Mazowsza, Śląska, Czech, a nawet Rusi. Państwo
zakonne było państwem wielonarodowościowym i o żadnej germanizacji nie było
oczywiście mowy. Wprost przeciwnie: nie wszyscy na przykład wiedzą, że Zakon
prowadził „kursy językowe” dla swoich braci kleryków, żeby uczyć ich języka pruskiego.
Chodziło o lepszy kontakt Kościoła oraz administracji zakonnej z mieszkańcami
pochodzenia pruskiego.
Podobna sytuacja, jeśli chodzi o język,
była również w innych państwach średniowiecznej Europy. Każdemu panującemu
zależało przede wszystkim na tym, żeby mieszkańcy terenu, którym włada, płacili
mu podatki i wywiązywali się z innych nałożonych na nich obowiązków. Rycerstwo
zobowiązane było oczywiście do służby w czasie wojny i do wierności wobec
aktualnie panującego na tym terenie księcia, króla, biskupa itd. Na terenie
Państwa Zakonnego (Prusy) rolę panującego pełnił oczywiście Zakon, a ściślej
mówiąc Wielki Mistrz Zakonu i to jemu zarówno rycerstwo (bez względu na to,
jakim językiem na co dzień się posługiwało), jak i inne warstwy społeczne
zobowiązane było posłuszeństwo i lojalność. Na tym właśnie polegał
średniowieczny „patriotyzm”: na wierności wobec aktualnie panującego, który w
myśl średniowiecznej ideologii, zastępował Boga na Ziemi. Używam słowa
„aktualnie”, bo przecież, jak wiemy, ruch w interesie był w tych czasach duży i
niektóre tereny często zmieniały władców. Dzisiaj pytamy: kim jesteś, do jakiej
narodowości należysz, czyli jakim językiem się posługujesz? W średniowieczu
pytano: komu służysz, kto jest twoim władcą? Jeśli mieszkałeś na przykład w Grudziądzu,
Toruniu, Kwidzynie, Malborku itp., to bez względu na język, którym się
posługiwałeś (na co dzień oczywiście, bo łacinę i tak musiałeś znać) nie byłeś
ani Niemcem, ani Polakiem, ani Prusem, ani Pomorzaninem, ani na przykład
Ślązakiem, byłeś po prostu obywatelem Państwa Zakonnego, byłeś poddanym
Wielkiego Mistrza.
Czy to znaczy, że średniowieczni obywatele
zawsze w milczeniu i z pokorą przyjmowali zmianę władcy lub jego niekorzystne
dla nich pod względem bytowym decyzje? Oczywiście, że nie. Zdarzały się w
średniowieczu bunty, wystąpienia zbrojne przeciwko panującemu, ale nigdy z
pobudek tak zwanych „patriotycznych”, bo takowe, jak już wiemy, były wówczas
nieznane. Zawsze chodziło, jak na przykład w przypadku Związku Pruskiego, o
sprawy gospodarcze, bytowe, społeczne: wysokie podatki, zbyt duże wymagania,
przepisy ograniczające swobodę podejmowania decyzji o charakterze gospodarczym
itp. W przypadku Państwa Zakonnego główną przyczyną buntu były zmiany, jakie
wprowadziła administracja zakonna po przegranej bitwie pod Grunwaldem.
Spójrzmy jednak na 180 lat panowania
krzyżackiego przed klęską pod Grunwaldem; przypomnę w tym miejscu słowa Marka
Stokowskiego, który w swojej książce „Krzyżacy” działalność gospodarczą Zakonu
nazwał „prawdziwą cywilizacyjną rewolucją”! Rewolucja ta nie byłaby możliwa,
gdyby z administracją zakonną nie współdziałali obywatele Państwa Zakonnego,
którzy w rozwoju gospodarczym swojego kraju widzieli najprostszą drogę do
poprawy swojego bytu. Korzyści z rozwoju gospodarczego państwa czerpali
oczywiście wszyscy mieszkańcy Prus bez względu na to, jakim językiem się
posługiwali, bez względu na to, czy pochodzili z miejscowych Prusów, czy też
przybyli z innych, dalekich nieraz stron.
Warto w tym miejscu dodać, że konflikt
polityczny między Polską a Państwem Zakonnym zaczął narastać po aneksji Pomorza
Gdańskiego przez Krzyżaków, przed tym wydarzeniem rycerstwo krzyżackie i
polskie ramię w ramię współdziałało w ujarzmianiu i nawracaniu pogańskich
Prusów. Nie było mowy o jakiejkolwiek „okupacji” (nie będę powtarzał opowieści
o tym, jak powstało państwo krzyżackie) i o „gnębieniu polskości”, a słowa
takie nieraz już słyszałem. To, że był potem konflikt między Królestwem Polskim
a Państwem Zakonnym, zakończony zresztą druzgocącym zwycięstwem Polaków, nie
powinno być powodem do totalnego fałszowania historii i potępiania w czambuł
Zakonu, który mimo tego konfliktu osiągnięcia pozytywne miał jednak ogromne.
Poza tym zapominamy często o jednym: Zakon Krzyżacki był instytucją kościelną,
powołaną do życia, tak samo jak inne zakony rycerskie (np. Templariusze), przez
Papieża i do dzisiejszego dnia pozostał wierny katolicyzmowi, chociaż pruska
gałąź Zakonu przyjęła w roku 1525 protestantyzm. Zakon, mimo okrutnych
prześladowań ze strony hitlerowców przetrwał i nadal wiernie pełni swoją
służbę. Chociażby ze względu na tych działających dzisiaj braci winni jesteśmy
Zakonowi rzetelność w przedstawianiu i ocenie faktów historycznych. Współcześni
historycy dawno już zerwali z pozytywistyczną i PRLowską propagandą
antykrzyżacką, ale nam, zwykłym zjadaczom chleba trudno jest uwierzyć nagle, że
wtłaczane przez wiele lat do polskich głów mity i stereotypy są zwykłym
kłamstwem historycznym lub przynajmniej propagandową, przestarzałą bo „antyimperialistyczną”
papką.
Szczególne
według mnie znaczenie ma uczciwa, pozbawiona uprzedzeń ocena działalności
Zakonu dokonywana przez mieszkańców byłego Państwa Zakonnego, czyli potomków
ludzi, którzy w dobrej wierze służyli Zakonowi i wspólnie z Nim budowali potęgę
swojego kraju, a podczas Wielkiej Wojny,
ze zrozumiałych względów walczyli przeciwko Polsce w szeregach krzyżackiej
armii. Nie zapominajmy (sam, będąc mieszkańcem Grudziądza, należę do tych
potomków) o historii naszej Małej Ojczyzny, o tym, że Jej przeszłość
nierozerwalnie związana jest z dziejami Zakonu Krzyżackiego. Ślad, który po
sobie Zakon ten pozostawił, jest nadal bardzo widoczny, ot chociażby w
kilkudziesięciu kościołach, które zbudował i w których do dzisiejszego dnia
odprawiane są Msze św.
Niech mi czytelnik wybaczy te szorstkie i
gorzkie nieco przemyślenia, ale wywołane zostały kilkoma wydarzeniami, które
mnie nieco zbulwersowały: wyczytałem na przykład na jednym z portali
internetowych, że na terenie państwa krzyżackiego (konkretnie w Malborku)
„gnębiona była polskość”, i że „Grudziądz był pod okupacją krzyżacką. Z kolei
pewna pani, która od urodzenia mieszka w Grudziądzu, była bardzo zaskoczona,
gdy dowiedziała się ode mnie, że w Grudziądzu są pozostałości zamku
krzyżackiego.
- A to nie słyszała Pani o górze zamkowej, o
wierzy Klimek? – Zapytałem jeszcze bardziej zaskoczony niż ona.
- Słyszałam, oczywiście, że słyszałam, ale nie
myślałam, że to był zamek krzyżacki. – Odpowiedziała.
- A jaki?
- Polski.
Ale
oczywiście to nie ona ponosi winę za swoją niewiedzę, ale wszyscy ci, którzy
skrzętnie ukrywali lub przynajmniej przemilczali przed nią (i przed pozostałymi
mieszkańcami Grudziądza) prawdę o przeszłości ziem należących kiedyś do Państwa
Zakonnego.
Dużo treści ...Dużo wiedzy...Dla zainteresowanych prawdą historyczną źródło poznawania. Dla laików prawie herezja...:) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńCiekawy wpis, fajbje się czyta!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńI to jest właśnie w końcu prawda a nie społeczeństwo które wyrosło na PRLowskim kłamstwie
OdpowiedzUsuń